schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Moderator: moderatorzy
Regulamin forum
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Witam wszystkich serdecznie. Chciałbym podzielić się moimi doświadczeniami z niby schizofrenią paranoidalną. Cierpię na tę chorobę prawie od trzech lat. Mam 22 lata i w 2008 zdałem maturę. Pierwszy pobyt na oddziale psychiatrycznym miał miejsce w jesieni w 3 klasie liceum. Spędziłem tam 5 tygodni z rozpoznaniem epizodu depresyjnego. Od dziecka wszystko mnie boli i jestem zmęczony nawet po 8 godzinach snu. Jestem nadwrażliwy na temperaturę i dotyk. Masaż, czy prysznic nie jest dla mnie przyjemnością. Boli mnie wszystko: kości, mięśnie, czaszka, gałki oczne. Jestem słaby. Mimo że ze szkoły wracałem codziennie rowerem 3 km pod górkę nie odpuszczając sobie wbrew chorobie, to nie poprawiała mi się kondycja. Do dziś czuję się zmęczony i obolały. W szpitalu dostałem asentrę i depakinę. Nic mi się nie poprawiło, ale wróciłem do szkoły. Ból i zmęczenie to jeszcze nic. Na wakacjach po maturze zdałem prawo jazdy. Wtedy potrafiłem żyć chwilą, cieszyć się tym co robię, miałem zawsze plan przed sobą, który z satysfakcją wykonywałem. Podjąłem się studiów na Politechnice i po miesiącu zrezygnowałem z powodu bólu i zmęczenia. Znów trafiłem do szpitala na 12 tygodni. Tam dostałem solian, coś na depresję i akineton. Po solianie miałem akatyzję. Moim zdaniem to byłą nerwica szpitala, bałem się tam położyć do łóżka i chodziłem. Solian odstawiono, poddano serdolect + coś na depresję. W szpitalu pojawiły się napady paniki. Nietypowe, bo bez somatycznych objawów typu kołatanie serca itp. Pojawiał się niepokój, świadomość zbliżającego się zagrożenia. Nie mogłem skupić wzroku w jednym punkcie. To trwało około pół godziny. W maju trafiłem do kliniki w Krakowie, gdzie miałem rozmowę z psychologiem w towarzystwie wszystkich lekarzy, po której lekarz stwierdził, że jedynym rozwiązaniem dla mnie jest psychoterapia i był gotów zgodzić się, żebym odstawił leki. Powiedział, że wszystkie neuroleptyki działają tak samo. Ja uparłem się na klozapol i podano mi go. Był to okres wakacyjny, urlopowy, dlatego też 2 razy zmieniano mi lekarza prowadzącego. Po 10 tygodniach wróciłem do domu, a klozapol zażywałem przez 6 miesięcy. Częste były napady paniki, do tego w głowie pojawiła się muzyka, którą śpiewałem sam do siebie własnym głosem i nie mogę tego zatrzymać do dziś. Do tego idąc czasem miałem uczucie jakby na ułamek sekundy urywał mi się film, lecz świadomość momentalnie powracała i nie upadałem na ziemię. Na kloazapolu najgorsze było rażenie prądem po wnętrznościach, takie miałem uczucie. Próbowałem podjąć naukę w szkole policealnej, lecz wytrzymałem 2 lekcje mając napad paniki z tymi falami prądu w mięśniach. Pod koniec jesieni 2009 trafiłem na odział. Płakałem, bo raziło mnie po ciele, nie mogłem tego znieść. A że klozapolu nie da się odstawić poza szpitalem, to znowu trafiłem tam na 12 tygodni. Tzw. prąd w mięśniach ustąpił jak ręką odjął po całkowitym odstawieniu klozapolu z dnia na dzień. Dostałem kwetiapinę w dawce 600 mg. Napady paniki i muzyka w głowie wciąż trwały. Po pewnym czasie podczas tych napadów pojawiły się urojenia. W szpitalu klepałem się po kieszeniach, czy mi ktoś nie podrzucił narkotyków, miałem silne uczucie, że mam coś nielegalnego w szafce, że zostawiłem coś kompromitującego pod prysznicem, że mnie ktoś obserwuje przez okno. 3 tygodnie przed wyjściem objawy niby ustąpiły. Dziwne jest, że przez kilka tygodni napadów tych dostawałem między 20.00 a 21.00. Potem przez miesiąc nie miałem napadów, aż do Wielkanocy. Miałem silne łaskotanie w nogach, do kwetiapiny dodano olzapin, łaskotanie minęło, napady paniki wróciły po prawie 2 miesiącach remisji. Czy możliwe jest, że olzapin zablokował działanie kwetiapiny? We wrześniu 2010 zmieniłem lekarza. Ten od razu zmienił mi leki na trilafon. Żadnej zmiany nie odczułem. Po miesiącu trilafon zmieniono na rispolept i pernazynę. Leki te zażywałem przez kilka miesięcy, lecz napady lęku i urojeń nie mijały. W styczniu 2011 z własnej jak zawsze woli udałem się do Jarosławia na elektrowstrząsy. Miałem 14 zabiegów. Nic nie odczułem. Dobrze że mi nie pomieszało zmysłów, bo kolega miał równolegle ze mną te zabiegi i prawie stracił pamięć na stałe. Nie miał poczucia przestrzeni, stał przed swoją salą i pytał się, czy jest jego. Modlę się za niego. Mi elektrowstrząsy ani nie pomogły, ani nie zaszkodziły. Podano mi klozapol znów, znów dostałem rażenia po mięśniach i uprosiłam ich, żeby mi odstawili, chociaż upierali się że to nie po klozapolu. Rażenia minęły. Podano mi pernazynę z kwetiapiną w dawce odpowiednio 200 i 400 mg. Wyszedłem ze szpitala. Napady lęku i urojeń nadal występowały. Po miesiącu udałem się do mojego lekarza. Zwiększył kwetiapinę na 800 mg, odstawił pernazynę. Od tamtej pory, nie chcę pisać żeby nie zapeszyć, ale nie mam ciężkich stanów lęku i urojeń. Są kilku albo kilkunasto sekundowe spowodowane jakimś bodźcem. Np. jak popatrzyłem kiedyś na samochód, to ogarnął mnie niepokój że ktoś z zazdrości zniszczy moją rodzinę. 10 razy przejdę obok samochodu i nic nie poczuję a za 11 złapie mnie lęk i urojenia. Wydaje mi się, że ta remisja to przypadek, kwestia szczęścia. Na kwetiapinie czuję się najlepiej ze wszystkich leków które brałem.
Podsumowując mam za sobą 5 pobytów w szpitalu, zażywałem wszystkie możliwe leki warte uwagi, które mi specjalnie nie pomogły. Faszerowanie lekami bez wtajemniczenia w psychikę chorego jest niegodziwe. Nie rozumiem, dlaczego przez większość czasu jestem normalnym człowiekiem, a w ciągu kilku sekund dostaję traumatycznego lęku i urojeń, po czym po wyciszeniu w łóżku wszystko wraca do normy. Jak to jest, przecież skład mózgu nie zmienia się z chwili na chwilę i nie powraca do pierwotnego stanu. Jak to jest, że jeden lek działa na tego, drugi na tamtego człowieka. Urojenia których doznaję sprowadzają się do jednego stwierdzenia: „Zrobiłem coś złego.” Podczas lęku mam ogromne poczucie winy i wyrzuty sumienia. Wydaje mi się, że wszyscy poznają moje grzechy, że zrobiłem coś złego, że zgubiłem coś nielegalnego w ciemności i tego nie odnajdę, że ktoś z zazdrości że jestem młody i mnie zniszczy, zdepcze moją godność, odbierze człowieczeństwo i zmusi do samobójstwa. Boję się uśmiechnąć, swobodnie porozmawiać, wyluzować.. cały czas mam wrażenie, że jeśli tak zrobię, to spotka mnie kara, bo na to nie zasłużyłem. Wydaje mis się, że muszę być czujny, gdyż jeśli czujność stracę, to nastąpi psychoza. Czujność ta jest czarną chmurą w moim umyśle nie pozwalającą mi odetchnąć, cieszyć się życiem, jest jak depresja. Cały czas zdaję sobie sprawę, że zaraz może nastąpić atak lęku i urojeń, przy których świat wali mi się na głowę, odbierają mi tożsamość i zmieniają świadomość. Wszystko staje się wrogie. Te psychozy są jak biczowanie. Gdybym wiedział, że nastąpią danego dnia o tej i o tej godzinie, to żyłbym swobodnie przez cały tydzień, a martwił bym się tylko podczas lęku i urojeń. Niestety mam świadomość, że to mnie może spotkać zawsze, dlatego nie mogę podjąć pracy ani nauki, boję się wyjść z domu. Mój umysł zawiesił się na nich odkąd choruję. Nie mogę myśleć o niczym innym. Ostatnio byłem u psychologa, zapisałem się na psychoterapię. Jest całkiem kompetentny. Miałem do czynienia z dwoma psychologami, którzy milczeli jak posąg patrząc na mnie, w ogóle się nie odzywali. Chodziłem na taką bezsensowną terapię prawie rok. Obecny psycholog jest w porządku. Zrobił mi 3 obszerne testy, po czym omówił wyniki. Okazało się, że mam fobię społeczną, jestem bardzo nieśmiały, przy czym uparty, inteligentny i wrażliwy, mam depresję, ale co najważniejsze żyłuję swoją psychikę – tutaj wskaźnik znacznie przekroczył normę. Nawet koń by nie wytrzymał i zwariował przy takim napięciu nerwowym. Do mojej świadomości dociera mnóstwo szczegółów, które analizuję i nad nimi rozmyślam całkiem niepotrzebnie, bo normalny człowiek załatwia to wszystko spontanicznie nawet nie pamiętając o danej sprawie. Stąd ból i zmęczenia całego organizmu, który od paru lat żyje w pełnym napięciu i gotowości. Tak myślałem nad tym i doszedłem do wniosku, że od dziecka byłem poważny i każde zadanie zajmowało 100% sił, koncentracji i zaangażowania. Z tym że problemy te mijały po kilku godzinach, czy dniach. Była to np. kłótnia z rodzicem, albo przede wszystkim sprawy szkolne, kartkówki, sprawdziany. Nauka była dla mnie świętością. Po sprawdzianie odczuwałem ulgę i satysfakcję. Od kilku lat walczę ze świadomością, że zerwałem ze studiami na samym początku (nauka to najwyższy cel), do tego mam świadomość że coś jest nie tak, że choruję psychicznie, i walczę z tym będąc w ogromnym napięciu. Analizuję wszystko dokoła, obwiniam się, a może coś nie tak powiedziałem koledze na ulicy, a może krzywo się uśmiechnąłem, a może facet który się na mnie popatrzył jest mordercą, a może zaraz dostanę napadu lęku i urojeń. Jak widzę znajomego na ulicy to przechodzę na drugą stronę. Jak rozmawiam z kimś spoza mojego domu, to zaciskają mi się zęby, napinają mięśnie twarzy, podwyższa ton głosu, pełna mobilizacja.. całkiem niepotrzebnie, a niekiedy przez to wpadam w panikę z urojeniami i przeżywam piekło. Wszystko się we mnie gotuje, gdy z kimś rozmawiam, potem długo rozmyślam jak wypadłem, co o mnie pomyślano. Niedługo przez to napięcie, żyłowanie układu nerwowego i rozmyślanie nad „pierdołami” zwariuję. Poza tym nie rozumiem dlaczego większość lekarzy nie wtajemnicza się w psychikę tylko pochopnie faszeruje lekami, które i tak nie działają. Co prawda pisałem, że proponowano mi psychoterapię, lecz rozmawianie z posągiem i domyślanie się co on o mnie myśli mija się z celem, a wręcz może wzbudzać urojenia. Jak pisałem wcześniej 2 psychologów przyjmujących taką postawę zniechęciło mnie co do sensu psychoterapii.
Podsumowując mam za sobą 5 pobytów w szpitalu, zażywałem wszystkie możliwe leki warte uwagi, które mi specjalnie nie pomogły. Faszerowanie lekami bez wtajemniczenia w psychikę chorego jest niegodziwe. Nie rozumiem, dlaczego przez większość czasu jestem normalnym człowiekiem, a w ciągu kilku sekund dostaję traumatycznego lęku i urojeń, po czym po wyciszeniu w łóżku wszystko wraca do normy. Jak to jest, przecież skład mózgu nie zmienia się z chwili na chwilę i nie powraca do pierwotnego stanu. Jak to jest, że jeden lek działa na tego, drugi na tamtego człowieka. Urojenia których doznaję sprowadzają się do jednego stwierdzenia: „Zrobiłem coś złego.” Podczas lęku mam ogromne poczucie winy i wyrzuty sumienia. Wydaje mi się, że wszyscy poznają moje grzechy, że zrobiłem coś złego, że zgubiłem coś nielegalnego w ciemności i tego nie odnajdę, że ktoś z zazdrości że jestem młody i mnie zniszczy, zdepcze moją godność, odbierze człowieczeństwo i zmusi do samobójstwa. Boję się uśmiechnąć, swobodnie porozmawiać, wyluzować.. cały czas mam wrażenie, że jeśli tak zrobię, to spotka mnie kara, bo na to nie zasłużyłem. Wydaje mis się, że muszę być czujny, gdyż jeśli czujność stracę, to nastąpi psychoza. Czujność ta jest czarną chmurą w moim umyśle nie pozwalającą mi odetchnąć, cieszyć się życiem, jest jak depresja. Cały czas zdaję sobie sprawę, że zaraz może nastąpić atak lęku i urojeń, przy których świat wali mi się na głowę, odbierają mi tożsamość i zmieniają świadomość. Wszystko staje się wrogie. Te psychozy są jak biczowanie. Gdybym wiedział, że nastąpią danego dnia o tej i o tej godzinie, to żyłbym swobodnie przez cały tydzień, a martwił bym się tylko podczas lęku i urojeń. Niestety mam świadomość, że to mnie może spotkać zawsze, dlatego nie mogę podjąć pracy ani nauki, boję się wyjść z domu. Mój umysł zawiesił się na nich odkąd choruję. Nie mogę myśleć o niczym innym. Ostatnio byłem u psychologa, zapisałem się na psychoterapię. Jest całkiem kompetentny. Miałem do czynienia z dwoma psychologami, którzy milczeli jak posąg patrząc na mnie, w ogóle się nie odzywali. Chodziłem na taką bezsensowną terapię prawie rok. Obecny psycholog jest w porządku. Zrobił mi 3 obszerne testy, po czym omówił wyniki. Okazało się, że mam fobię społeczną, jestem bardzo nieśmiały, przy czym uparty, inteligentny i wrażliwy, mam depresję, ale co najważniejsze żyłuję swoją psychikę – tutaj wskaźnik znacznie przekroczył normę. Nawet koń by nie wytrzymał i zwariował przy takim napięciu nerwowym. Do mojej świadomości dociera mnóstwo szczegółów, które analizuję i nad nimi rozmyślam całkiem niepotrzebnie, bo normalny człowiek załatwia to wszystko spontanicznie nawet nie pamiętając o danej sprawie. Stąd ból i zmęczenia całego organizmu, który od paru lat żyje w pełnym napięciu i gotowości. Tak myślałem nad tym i doszedłem do wniosku, że od dziecka byłem poważny i każde zadanie zajmowało 100% sił, koncentracji i zaangażowania. Z tym że problemy te mijały po kilku godzinach, czy dniach. Była to np. kłótnia z rodzicem, albo przede wszystkim sprawy szkolne, kartkówki, sprawdziany. Nauka była dla mnie świętością. Po sprawdzianie odczuwałem ulgę i satysfakcję. Od kilku lat walczę ze świadomością, że zerwałem ze studiami na samym początku (nauka to najwyższy cel), do tego mam świadomość że coś jest nie tak, że choruję psychicznie, i walczę z tym będąc w ogromnym napięciu. Analizuję wszystko dokoła, obwiniam się, a może coś nie tak powiedziałem koledze na ulicy, a może krzywo się uśmiechnąłem, a może facet który się na mnie popatrzył jest mordercą, a może zaraz dostanę napadu lęku i urojeń. Jak widzę znajomego na ulicy to przechodzę na drugą stronę. Jak rozmawiam z kimś spoza mojego domu, to zaciskają mi się zęby, napinają mięśnie twarzy, podwyższa ton głosu, pełna mobilizacja.. całkiem niepotrzebnie, a niekiedy przez to wpadam w panikę z urojeniami i przeżywam piekło. Wszystko się we mnie gotuje, gdy z kimś rozmawiam, potem długo rozmyślam jak wypadłem, co o mnie pomyślano. Niedługo przez to napięcie, żyłowanie układu nerwowego i rozmyślanie nad „pierdołami” zwariuję. Poza tym nie rozumiem dlaczego większość lekarzy nie wtajemnicza się w psychikę tylko pochopnie faszeruje lekami, które i tak nie działają. Co prawda pisałem, że proponowano mi psychoterapię, lecz rozmawianie z posągiem i domyślanie się co on o mnie myśli mija się z celem, a wręcz może wzbudzać urojenia. Jak pisałem wcześniej 2 psychologów przyjmujących taką postawę zniechęciło mnie co do sensu psychoterapii.
Ostatnio zmieniony pt lip 01, 2011 2:50 pm przez dark_knight, łącznie zmieniany 2 razy.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
dark_knight witaj na forum:)
uważnie przeczytałam Twój post i powiem szczerze, że nie wiem co napisać:( Nie jestem lekarzem, żeby potwierdzić lub podważyć postawioną Ci diagnozę. Czytając moją pierwszą myślą było, że to nie schizofrenia ale nerwica i być może depresja. ale do tego nie pasują urojenia... tak więc nie wiem.Dobrze,że chodzisz na psychoterapię, ja osobiście wierzę w tę formę leczenia, na pewno nie zaszkodzi.
i cóż, napiszę tylko: nie trać nadziei w lepsze jutro
pozdrawiam serdecznie.
uważnie przeczytałam Twój post i powiem szczerze, że nie wiem co napisać:( Nie jestem lekarzem, żeby potwierdzić lub podważyć postawioną Ci diagnozę. Czytając moją pierwszą myślą było, że to nie schizofrenia ale nerwica i być może depresja. ale do tego nie pasują urojenia... tak więc nie wiem.Dobrze,że chodzisz na psychoterapię, ja osobiście wierzę w tę formę leczenia, na pewno nie zaszkodzi.
i cóż, napiszę tylko: nie trać nadziei w lepsze jutro
pozdrawiam serdecznie.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
ja podobie odebala to,ze to nerwica natrectw..ale te psychotyczne,w sumie objawy psychotyczne nie wystepuja tylko w schizofreni..
diagnozy nie postawie bo nie jestem lekarzem.
dark knight witaj na forum..zapewne grasz w tibie..tak mi ten knight pasuje
diagnozy nie postawie bo nie jestem lekarzem.
dark knight witaj na forum..zapewne grasz w tibie..tak mi ten knight pasuje

Nie tak łatwo jest rzecz: chcę być człowiekiem..
Zycie nie czeka na nikogo.
Zycie nie czeka na nikogo.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
możesz startować po rente socjalną
Największym przejawem geniuszu kobiety jest miłość macierzyńska.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Odnośnie lekarzy - w tych relacjach pojawia się coś, co ja bym nazywał "asymetrią percepcji": ty dla siebie stanowisz centrum wszechświata, podczas gdy dla nich jesteś kolejnym męczącym "klientem", którego trzeba możliwie najniższym kosztem odfajkować, najlepiej standardową terapią. Warto byś to sobie uświadomił, zamiast łudzić się, że któremuś zechce się wtajemniczać w odmęty twojej psyche.
Co do reszty - kiepsko to wygląda. Niemniej wydaje mi się, że traktujesz siebie i wszystko wokoło zbyt serio, czego zresztą samemu masz swiadomość. Wysokie oczekiwania skutkują strachem przed niepowodzeniem, zatem może zejdź kilka szczebelków niżej: wyobraź sobie na przykład, że jesteś nic niewartym świrem, co uciekł z psychiatryka, i tej pozycji buduj swoją rzeczywistość. Każda praca to sukces, gramatycznie wypowiedziane zdanie także, a na ulicy nie ma się czego bać, bo i tak nikt sobie kimś takim głowy zawracać nie będzie...
Co do reszty - kiepsko to wygląda. Niemniej wydaje mi się, że traktujesz siebie i wszystko wokoło zbyt serio, czego zresztą samemu masz swiadomość. Wysokie oczekiwania skutkują strachem przed niepowodzeniem, zatem może zejdź kilka szczebelków niżej: wyobraź sobie na przykład, że jesteś nic niewartym świrem, co uciekł z psychiatryka, i tej pozycji buduj swoją rzeczywistość. Każda praca to sukces, gramatycznie wypowiedziane zdanie także, a na ulicy nie ma się czego bać, bo i tak nikt sobie kimś takim głowy zawracać nie będzie...
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Zlomiasz pisze:Odnośnie lekarzy - w tych relacjach pojawia się coś, co ja bym nazywał "asymetrią percepcji": ty dla siebie stanowisz centrum wszechświata, podczas gdy dla nich jesteś kolejnym męczącym "klientem", którego trzeba możliwie najniższym kosztem odfajkować, najlepiej standardową terapią. Warto byś to sobie uświadomił, zamiast łudzić się, że któremuś zechce się wtajemniczać w odmęty twojej psyche.
nie prawda, trafiają sie lekarze z prawdziwego zdarzenia. ktorzy rozumieją.
Co do reszty - kiepsko to wygląda. Niemniej wydaje mi się, że traktujesz siebie i wszystko wokoło zbyt serio, czego zresztą samemu masz swiadomość. Wysokie oczekiwania skutkują strachem przed niepowodzeniem, zatem może zejdź kilka szczebelków niżej: wyobraź sobie na przykład, że jesteś nic niewartym świrem, co uciekł z psychiatryka, i tej pozycji buduj swoją rzeczywistość. Każda praca to sukces, gramatycznie wypowiedziane zdanie także, a na ulicy nie ma się czego bać, bo i tak nikt sobie kimś takim głowy zawracać nie będzie...
to mi się wydaje wielka bzdurą, zycie z niskim poczuciem wartości jest bardzo ciężkie, nie widzę powodu, żeby ktokolwiek specjalnie w celach terapeutycznych afirmował sobie,że jest nikim.
bzdura.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Nie rozumiem! Psychiatria jest patologiczną dziedziną medycyny. Jakim prawem, gdy za drugim pobytem w szpitalu nie miałem jeszcze muzyki w głowie ani urojeń, tylko ból i zmęczenie całego ciała i napady paniki z prężeniami w mięśniach, zdiagnozowano u mnie schizofrenię paranoidalną. Psycholog nasunął mi myśl, że pewnie dlatego, żebym dostał rentę. I co, potem diagnozę do renty, a leki do diagnozy i całe leczenie bezsensowne? Może lekarz wstydził się zmieniać własną diagnozę po kilku miesiącach nieskutecznego leczenia, a następni lekarze bali się ją zmieniać i podważać wiedzę swoich poprzedników? No *słowo niedozwolone*, wszędzie napisane jest że zaburzenia lękowe leczy się lekami antydepresyjnymi z grupy SSRI, tymczasem ja od początku leczenia dostaję przeciwpsychotyczne. Czy chorzy mający omamy głosowe mogą sobie pstryknąć palcem i zmienić aby mówiła do nich kobieta, a nie mężczyzna? Mogą zmienić z chwili na chwilę treść głosów? Mogą je na chwilę wyciszyć siłą woli? Ja mogę muzykę zastopować na chwilę, zmienić na inną. Odtwarzam ją sam własnym głosem, tak jak każdy. W mojej podświadomości ma miejsce stan heroicznej paniki w postaci myśli "tu dobrze, tam źle, tu dobrze, tu dobrze, tam źle, popraw to, zostaw tamto, zaraz dostaniesz napadu lęku i urojeń, uważaj na to, skup się na tamtym, zaraz nastąpi psychoza, bądź w gotowości, patrz tutaj" - takie napięcie nerwowe, stan gotowości.. niektórzy obgryzają paznokcie, stukają po biurku palcami.. a ja śpiewam sobie w myślach z nerwów.. tylko że jak nadejdzie lęk i urojenia, to prawie nie mam nad tym kontroli. Człowiek jak biega i zacznie go bardzo boleć noga.. tylko głupiec będzie biegł dalej nie myśląc nad tym, czy nie pękła mu kość, albo nie zerwał mu się mięsień. Powodów bólu nogi może być kilka, a powodów lęku nieskończenie wiele. Zatem mój produktywny umysł w reakcji na lęk szuka przyczyn we wszystkim i wszędzie je widzi.. niektórzy mają jedno, dwa urojenia, a ja w czasie lęku kilkadziesiąt, co mi przed oczy nie wpadnie, tam widzę urojenie. Jestem krytyczny wobec wszystkich dolegliwości, wiem że to nie prawda, zawsze twierdzę, że WYDAJE MI SIĘ że złamałem prawo, ktoś zna moje grzechy, ktoś zniszczy mnie.. a to różni ponoć nerwicę od psychozy, bo dla ludzi w psychozach urojenia to rzeczywistość. Występuje u mnie perfekcjonizm, egocentryzm, zanik zdolności odczuwania przyjemności, brak motywacji, rzadko zaburzenia snu w postaci paraliżów sennych, przygnębienie, nie czuję głodu - dopiero po długim czasie od śniadania zaczyna mnie boleć głowa bardzo i jestem słaby, to dla mnie oznaka że trzeba coś zjeść, trudności w koncentracji uwagi, pamięć mam o wiele gorszą niż kiedyś. Te psychozy w postaci lęku i urojeń są/były dla mnie traumą, a to może być przyczyną nerwicy, którą teraz mam i niszczy mi życie, bo z prawie każdym miejscem mam złe wspomnienia. Wchodzę do sklepu i wspominam "kurczę, byłem w tym sklepie kiedyś i ogarnął mnie sakramencki niepokój, wydawało mi się to i owo, że pieniądze które wydaję są nielegalne, ktoś mnie zamorduje z zazdrości jak zobaczy że mam koszyk pełny zakupów przy wyjściu ze sklepu" , "kosiłem trawę wieczorem i wydawało mi się że rozjechałem kota sąsiadki, że mnie sąsiedzi obserwują przez okno, że coś zgubiłem nielegalnego" i wiele wiele innych sytuacji. Gdzie nie spojrzę, tam wiem że mogą nastąpić urojenia, a potem lęk albo lęk, a potem urojenia albo jednocześnie, nie wiem.
Sam już nie wiem co mam o tym myśleć ;-(.
Sam już nie wiem co mam o tym myśleć ;-(.
-
- zaufany użytkownik
- Posty: 8049
- Rejestracja: pn lis 08, 2010 6:15 pm
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
.
Ostatnio zmieniony ndz sty 06, 2013 3:35 pm przez Zagubiona we mgle, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
.
Ostatnio zmieniony sob lut 08, 2014 1:39 pm przez mei, łącznie zmieniany 1 raz.
Kochajcie tych, których chcecie kochać, żyjcie tak, jak chcecie żyć i nigdy nie pozwólcie by ktokolwiek przeszkodził wam w zmienianiu waszych marzeń w rzeczywistość.
Jared Leto, 13.04.2014.
Jared Leto, 13.04.2014.
-
- zaufany użytkownik
- Posty: 8049
- Rejestracja: pn lis 08, 2010 6:15 pm
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
.
Ostatnio zmieniony ndz sty 06, 2013 3:35 pm przez Zagubiona we mgle, łącznie zmieniany 1 raz.
- Jatotetamen
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 20
- Rejestracja: sob lip 09, 2011 6:25 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Skoro to ''co sądzicie'' to powiem ci tak. Zacznij myśleć ze masz prawo być jaki chcesz!! nawet zły!! bo powiedzmy sobie szczerze świat jest zły i albo przyjmujesz na klate swoje paranoje albo się chowasz tam gdzie twoja podświadomość i tak Cię znajdzie. Walcz jak umiesz! Wiem co to jest psychoza, ja miałem taką ze mnie ktoś bił po twarzy pięścią, czy bił jakimś ostrym narzędziem w mój umysł czy tez dusze. Ból jest realny jak najbardziej, to jest coś co się pamięta długo. Ja jestem już chory od 8 lat i jestem w remisji, biore cały czas leki tzn Abilify. Nie wiem może moja choroba nie była tak ostra i moje epizody tak długie żeby teraz radzić ci ogień zwalczać ogniem. Ja jestem za wolnością słowa i myśli zresztą Ty napewno. Strach ma wielkie oczy, niemożna skrzywdzić kogoś złymi myślami a jeżeli tak to wyceluj w to co cię boli i niech Bóg ma w opiece cały świat , bo zemsta twoja może być sroga. Z góry sorry za ubogość wypowiedzi życzę przełomu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! btw czy ktoś pamięta jeszcze ''Jestem Bogiem''
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
.
Ostatnio zmieniony sob lut 08, 2014 1:41 pm przez mei, łącznie zmieniany 1 raz.
Kochajcie tych, których chcecie kochać, żyjcie tak, jak chcecie żyć i nigdy nie pozwólcie by ktokolwiek przeszkodził wam w zmienianiu waszych marzeń w rzeczywistość.
Jared Leto, 13.04.2014.
Jared Leto, 13.04.2014.
- Jatotetamen
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 20
- Rejestracja: sob lip 09, 2011 6:25 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Chodziło mi o to że to człowiek jako ''Bóg'' ma władzę na życiem swoim. Takie założenie w schizofreni jest lepsze niż poddawanie się losowi. Siła jest w nas ludziach. Mimo tej wypowiedzi ja nie jestem wierzący, ja jestem świadomy i przekonany o istnieniu sił wyższych. Nie mam ochoty jednak zaśmiecać tego bloga swoimi nazwijmy to ''bzdurami''. Jak coś to pisać na gg 9389176 

- zbyszek
- admin
- Posty: 8034
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Co opisujesz to niestety stan ostry schizofrenii. Nic na to mądrego nie poradzisz. Mógłbym powiedzieć Ci: dark_knight, nie obwiniaj się, przecież nie jesteś winny tej chorobie, nie wyrządziłeś nikomu żadnej krzywdy. Mógłbym namawiać cię: zachowaj spokój i bądź dobrej myśli, bo ani czego złego nie zrobiłeś, a nie nic Ci nie grozi. Ale to wszystko to niestety za mało, bo uczucia, które opisujesz nie mają logicznych powodów, które dałoby się ci wypersfadować. Powodem jest zaburzona równowaga neuroprzekaźników i nic więcej. Nie szukaj nawet innych przyczyn.dark_knight pisze:Sam już nie wiem co mam o tym myśleć
Jedyne co możesz według mnie zrobić to brać właściwe leki. Zwróć uwagę, żebyś miał stałego lekarza, któremu ufasz i który dokładnie zna historię tego jakie leki jak na Ciebie działały. Bierz te leki i bądź dobrej myśli. Jeśli coś cię w danym momencie gnębi, pisz tu w tym wątku. Zawsze ktoś coś Ci podpowie.
Pozdrawiam serdecznie
Moim zdaniem wyjdziesz z tej psychozy, ale to może potrwać.
- netka
- zaufany użytkownik
- Posty: 146
- Rejestracja: czw kwie 27, 2006 6:17 pm
- Status: analityk internetowy
- Lokalizacja: Wonderland
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Cześć Dark Knight 
O schizofrenii często mówi się, że to królewska choroba, gdyż każdy "przeżywa" ją inaczej. diagnozy nie postawię, jednak życzę dużo sił i witaj na forum :-)
Momentami jakbym czytała o sobie...

O schizofrenii często mówi się, że to królewska choroba, gdyż każdy "przeżywa" ją inaczej. diagnozy nie postawię, jednak życzę dużo sił i witaj na forum :-)
Momentami jakbym czytała o sobie...
"Idź własną drogą, Bo w tym cały sens istnienia, Żeby umieć żyć, Bez znieczulenia, Bez niepotrzebnych niespełnienia, Myśli złych..." [Dżem-Do kołyski]
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
dark_knight jestem ciekawa, czy zanim pierwszy raz trafiłeś do szpitala, próbowałeś szukać pomocy np. u rodziców, czy innych zaufanych osób, rozmawiać o swoich emocjach z nimi, jaka może być przyczyna tego, że tak intensywnie przeżywasz wszystko?
Zastanawiam się tak jak Ty, czy leki, którymi Cię faszerowano, nie pogorszyły jeszcze Twojego stanu.
Nie jestem przeciwniczką leczenia farmakologicznego, ale boję się bezkrytycznego eksperymentowania lekami.
Ja czuję się bardzo podobnie, też mam bóle i lęki, strach przed ludźmi i całym światem, nawet myśli samobójcze, nigdy jednak nie odważyłabym się pójść dobrowolnie do szpitala, choć leczę się u psychiatry. Mam jeszcze ten komfort, że rodzina mimo wszystko mnie wspiera i jeśli czegoś nie mogę zrobić, bo się boję, to mnie nie zmuszają i jakoś funkcjonuję w społeczeństwie.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę poprawy zdrowia i udanej psychoterapii.
Zastanawiam się tak jak Ty, czy leki, którymi Cię faszerowano, nie pogorszyły jeszcze Twojego stanu.
Nie jestem przeciwniczką leczenia farmakologicznego, ale boję się bezkrytycznego eksperymentowania lekami.
Ja czuję się bardzo podobnie, też mam bóle i lęki, strach przed ludźmi i całym światem, nawet myśli samobójcze, nigdy jednak nie odważyłabym się pójść dobrowolnie do szpitala, choć leczę się u psychiatry. Mam jeszcze ten komfort, że rodzina mimo wszystko mnie wspiera i jeśli czegoś nie mogę zrobić, bo się boję, to mnie nie zmuszają i jakoś funkcjonuję w społeczeństwie.
Pozdrawiam Cię serdecznie i życzę poprawy zdrowia i udanej psychoterapii.

-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 11
- Rejestracja: pt lis 04, 2011 12:53 am
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
A na mnie psychoterapia w takim napięciu działała dobijająco przez to, że nie mogłam złapać kontaktu z terapeutą. Wiele nieporozumień wyszło po drodze i przy okazji starannie ukrywałam swoje najbardziej niepokojące objawy. Dopiero psychiatra, który usłyszał wszystko po kolei załatwił sprawę jak należy. A to, co widzę, że pogarsza Twój stan to niespełnione ambicje (szkoła) i absurdalne poczucie winy. To raczej z nerwicą związane jest. A jeśli faktycznie masz schizofrenię to ją pogłębia pewnie. Z takim poczuciem winy staram się walczyć, ponieważ wiem, że jest to zaszczepione od dziecka w nas. Samo z siebie się nie wzięło. I za tym stoją nasi rodzice. A jeśli uważasz, że wina jest w Tobie to tylko dowód na to, że tak nie jest. Zdrowy człowiek wybacza sobie i innym, cokolwiek by to nie było, chyba, że kogoś zabiłeś. Dobry materiał na terapię, ale w odpowiednim momencie (to moje własne odczucia).
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Ja już sam nie wiem komu wierzyć, komu nie, te psychozy zamazały mi wartości wpajane od dzieciństwa i gruntowne zasady życiowe począwszy od tych banalnych np. że przez to okno z zewnątrz nikt nie widzi tego, co jest w pomieszczeniu. Co chwilę 2, 3 razy na minutę wpada mi do głowy myśl "A może mnie widzą" i odpowiadam sobie "Nic nie widzą, przecież już 22 lata żyję i nikt mnie nie obserwował". Za kilkanaście/kilkadziesiąt sekund znów myśl "Kurczę, może mnie widzą, może zaraz dostanę lęku." I odpowiadam sobie. "Za daleko tamten budynek, żeby coś widzieli." "Jeśli mnie obserwują, to znudzi im się po kilku sekundach". "Nawet jak się patrzą, to co widzą - pisze chłopak coś na klawiaturze i tyle." "Poza tym światło się tak załamuje, że skoro ja ich nie widzę, to oni mnie też." Albo jak przychodzi mi myśl, że obcy ludzie coś wiedzą na mój temat, to tłumaczę sobie "Tyle tysięcy lat ludzkość istnieje i nie było przypadku, żeby coś podobnego zaszło". I tak się morduję z tymi myślami nieraz jak siedzę przy stole z rodziną nie mogąc się skupić na oglądaniu telewizji. Nie mam napadów lęku psychotycznego. Dzięki temu jeśli jest tylko okazja, to wychodzę z domu i można powiedzieć, że 800mg ketrelu chroni mnie przed psychozami tłumiąc umysł, który jednak cały czas pozostaje podświadomie w gotowości na to najgorsze, na psychozę.
Już do końca życia tak będzie.
"Tłumiąc", to dobre określenie, bo nie jestem człowiekiem z przed choroby. Nic nie czuję. Wszędzie widzę pustkę lub ciemność. Stąd to "dark" w loginie na tym forum. A "knight" to od walki z chorobą, czyli od walki z wiatrakami. Tak jakby mnie ktoś oszołomił uderzając obuchem w głowę. W wieku 14 lat widziałem świat na kolorowo, żyłem spontanicznie i beztrosko, jak dziecko. Czułem rzeczywistość. Docierało do mnie piękno gór, czy wiosennego kwiatka. Codzienne szczegóły wzbudzały we mnie uczucia i radość. Teraz wspominam czas z przed choroby jak niebo. Tylko w snach doznaję tak mocnych i soczystych uczuć jak wtedy. W czasie snu czuję klimat i atmosferę danej sytuacji, czuję się jak w raju. Różne są sytuacje i miejsca które mi się śnią. Nie jestem w stanie opisać ich piękna.
Nie jest ze mną dobrze. Po zażyciu 400mg kwetiapiny, czy to rano, czy wieczorem, wpadam w stan paniki. Pojawia się napięcie i prądy w mięśniach, pobudzenie, silne zawroty głowy i kołatanie serca. Serce bije mocno, aż w jednym momencie przyśpiesza drastycznie i czuję zawrót głowy jakbym miał stracić przytomność, po czym zwalnia. Aby temu zapobiec po zażyciu leków kładę się do łóżka na 2.5h. Leżę/śpię 15h na dobę, wtedy unikam takich stanów. Zażywam lek o 9 rano i 21:00, czyli leżę od 21:00 do 12 w południe, czasem dłużej. Dzieje się tak dlatego, że po zażyciu leku uruchamia się mechanizm natrętnego myślenia podobny do tego opisanego na początku tego postu. Myślę sobie "To lek nowej generacji, pewnie nieprzebadany, pewnie mam indywidualną chemię mózgu" i powtarza mi się to w podświadomości jak zacięta płyta, co doprowadza mnie do takich stanów. Próbowałem się czymś zająć, przeczekać to na spokojnie, ale nadaremnie, na zasadzie "Nie myśl o różowym słoniu.." i jeszcze bardziej intensywnie myślałem. Przyznam, że podczas leżenia rozluźniają mi się mięśnie, a natrętne myśli znacznie się wyhamowują. Wolę więc leżeć, niż tkwić nieustannie w tym nerwicowym napięciu, choć sam nie wiem czy mam nerwicę. Nawet jak mam, to i tak mi nic nie pomoże, bo ketrel też jest na nerwicę, podobnie jak leki przeciwdepresyjne które kiedyś długi czas brałem. Teraz nasiliły mi się objawy cenestetyczne i lekarz zmniejszył mi ketrel, dołączył rispolept.
Trochę nienawiści i agresji przeze mnie przesiąka, ale tylko gdy jestem w samotności klnę i wyżywam się np. jak kabel od odkurzacza się zaplącze. Wiele rzeczy mnie drażni. Czuję, że ludzie mówią za głośno, mogliby ciszej. Najchętniej mieszkałbym w lesie z dala od samochodów, ludzi, reklam i budynków, z dala od kruczków prawnych, skandali, dołków pod nogami, a przede wszystkim z dala od choroby. Teraz jestem nikim. Trzeba było kiedyś myśleć, postępować dojrzalej, porozmawiać z rodzicami już wtedy jak pojawił się ból i zmęczenie, drętwienie i łaskotanie ciała gdy miałem 14 lat, gdy pojawiły się problemy z pamięcią, izolacja od kolegów, napięcie nerwowe. Odkąd pamiętam olewałem wszystkie dolegliwości i robiłem swoje a z roku na rok choroba podkręcała mi śrubę aż nie wytrzymałem. Myślę, że fobia społeczna -> nerwica -> depresja -> schizofrenia to droga, jaką rozwijała się psychika. Teraz mam te wszystkie choroby naraz. Nie cierpię, bo mam remisję, ale co to za życie? 15h w łóżku, zwiotczałe mięśnie, ciało obumiera, zamieniam się w zombie, 0 aktywności, bo 0 satysfakcji z aktywności, świadomość nawrotu choroby, trafienia do szpitala, 0 znajomości, paranoiczne myślenie o możliwych lękach, urojeniach, prądzie, wrzątku rozlewanym na wnętrzności (kiedyś te doznania psychotycznie przeżyłem), świadomość bycia zerem, ciężarem dla rodziny i każdego, a nawet lekarza który przetestował wszystkie leki i zabiegi EW i nie wie sam co robić, tylko od nowa podawać lek, który już brałem, poczucie opuszczenia przez Boga, wszędzie pustka i ciemność, 0 możliwości zaspokojenia potrzeb podstawowych: relacji z drugim człowiekiem, nawet nie pisze rozwijania zainteresowań tylko po prostu ich posiadania, aktywności fizycznej, kształcenia się, odbierania świata w optymistycznym albo chociaż w neutralnym świetle, w ogóle świadomość bycia aspołecznym, presja ze strony ciotki która mnie wzrokiem rozrywa z pogardą pytając "a co Ci jest !?". Nie dziwię się ludziom, którzy tak na mnie patrzą ze zdziwieniem, że chłopak po maturze kontaktowy i na oko zdrowy siedzi w domu kolejny rok i nic robi. Sam dziwiłem się podczas pierwszego pobytu w szpitalu gdy nie byłem jeszcze chory na schizofrenię facetowi który leżał całe dnie w łóżku i skarżył się, że wydaje mu się że go obserwują. Widziałem dziewczynę, która skręcała się pod dyżurką pielęgniarek pod wpływem lęku. Widziałem, jak niektórzy wybuchają agresją, raz nawet rzucił się na mnie pewien koleś z pięściami. Wtedy patrzyłem na to z uśmiechem i wielkim zdziwieniem, niedowierzaniem, a sam ponad rok później popadłem w schizofrenię.
Na zdrowy rozum lek nie jest inteligentny i hamując procesy w mózgu tłumi wszystko, więc jak mogą podawać lek na zarówno objawy pozytywne i negatywne? Jak lek który w objawach ubocznych ma lęk i pobudzenie ma działać przeciwlękowo? Ciekawy jestem, czy gdyby lekarz miał świadomość że w krótkim czasie może nawrócić się mu choroba i może trafić na kilka tygodni do szpitala i zarazem szla g trafi jego pracę, znajomości, opinię i życie, gdyby miał świadomość że wizerunek który stworzył u przyjaciół jest kilku licowy (stan normalny, lęk i urojenia lub prądy w ciele) i że w każdej chwili jego twarz może się zmienić na jeden z nich, przez co go znajomi porzucą i na niego samego spadnie męka przetrwania tej psychozy nie do zapomnienia, ciekawy jestem czy w takim przypadku nie wycofałby się społecznie. Żadne leki na to nie pomogą, bo to racjonalne myślenie. Ale nawet lekarz tego nie zrozumie, bo jest zdrowy. Zresztą kilku pacjentów może skarżyć się na "napady lęku i urojeń", a każdy może mieć inne odjazdy.
Mówił psycholog, żebym nie profanował ludzi psychicznie chorych, bo większość żeni się, kończy studia, zakłada rodziny, ale to chyba ludzie którym choroba przeszła szybko.. ja do nich nie należę.
Szpital niszczy człowieka. Zdarza się, że człowiek ma tak zły stan, że tam musi trafić. Ale po zdecydowanej większości ludzi w tych szpitalach choroby nie widziałem albo inaczej, nie widziałem żeby cierpieli. Śmiali się, rozmawiali, a na wizytach mówili w kółko "dobrze Panie doktorze, a nawet bardzo dobrze". To mnie najbardziej bolało, bo sam nieraz czułem się źle, że płakałem, chodziłem do pielęgniarek, miałem lęki, cielesne doznania itd. Kiedyś po lekach położyłem się w łóżku, do sali weszła lekarka wołając mnie po imieniu, potem wyszła. Poszedłem za nią i pytam się co ode mnie chciała, a ona mi mówi że sprawdzała czy jestem aktywny, ale ja leżę w łóżku. Od tamtej pory łaziłem większość dnia po korytarzu od okna do okna od ściany do ściany żeby być aktywnym. I nazywam to "nerwicą szpitalną". Nawet jak leżałem w łóżku, a słyszałem damskie buty na korytarzu to łapałem nerwowo gazetę i udawałem że czytam albo zrywałem się będąc w gotowości do grzebania w szafce na wypadek gdyby weszła. I to nie raz, bo damskie buty na korytarzu dość często było słychać. I tak udawałem, a nawet sam nie wiem teraz w jakim byłem stanie, czy ospały i apatyczny, czy zaktywizowany.. chciałem po prostu, żeby było dobrze - paranoja. Jakby tak się zastanowić, to co można robić w szpitalu.. leżeć, siedzieć na krześle, bądź chodzić.. przez 12 tygodni. Można z kimś porozmawiać.. ale tak jak ja młodych ludzi tam mało było, nie każdy każdemu przypada do gustu. Więc ile można rozmawiać z jedną, dwoma osobami. Można było zagrać w ping-ponga.. ale ile można, a zresztą ping-pong przy telewizorze to zły pomysł. Terapię zajęciową miałem w przedszkolu. W domu jest całkiem inaczej, spokojniej, bezpieczniej, swobodniej i ma się tą wolność.. można pójść do miasta, gdy są siły zmierzyć się z chorobą.
I tak to jest.. najbardziej niepokoją mnie objawy cenestetyczne, czyli prądy w mięśniach, przegrzewanie skóry, drętwienie ciała, łaskotanie. Mam to od dawna, ale nigdy mi nie przeszkadzało. O tym obecnie natrętnie myślę. Urojenia myślowe da się znieść, lecz rozrywania mięśni oraz itp. doznań nie bardzo. Miałem ostatnio taki stan gdy nie mogłem zasnąć. Nagle nasiliły się prądy w nogach, uczułem gorąco, "cielesny lęk", rozrywanie i panikę odrywającą umysł od rzeczywistości - nie pomaga uspokajanie, że to już kiedyś było, że zaraz minie, że to tylko omamy, że nic się nie dzieje. I to trwa krótki czas. Wolałbym rękę do ognia wsadzić na kilka sekund, niż to przeżyć. I najgorsze jest to, że na to nie ma leku, który by to opanował. W hospicjum podadzą morfinę, a w psychiatryku zapną w pasy.
Już do końca życia tak będzie.
"Tłumiąc", to dobre określenie, bo nie jestem człowiekiem z przed choroby. Nic nie czuję. Wszędzie widzę pustkę lub ciemność. Stąd to "dark" w loginie na tym forum. A "knight" to od walki z chorobą, czyli od walki z wiatrakami. Tak jakby mnie ktoś oszołomił uderzając obuchem w głowę. W wieku 14 lat widziałem świat na kolorowo, żyłem spontanicznie i beztrosko, jak dziecko. Czułem rzeczywistość. Docierało do mnie piękno gór, czy wiosennego kwiatka. Codzienne szczegóły wzbudzały we mnie uczucia i radość. Teraz wspominam czas z przed choroby jak niebo. Tylko w snach doznaję tak mocnych i soczystych uczuć jak wtedy. W czasie snu czuję klimat i atmosferę danej sytuacji, czuję się jak w raju. Różne są sytuacje i miejsca które mi się śnią. Nie jestem w stanie opisać ich piękna.
Nie jest ze mną dobrze. Po zażyciu 400mg kwetiapiny, czy to rano, czy wieczorem, wpadam w stan paniki. Pojawia się napięcie i prądy w mięśniach, pobudzenie, silne zawroty głowy i kołatanie serca. Serce bije mocno, aż w jednym momencie przyśpiesza drastycznie i czuję zawrót głowy jakbym miał stracić przytomność, po czym zwalnia. Aby temu zapobiec po zażyciu leków kładę się do łóżka na 2.5h. Leżę/śpię 15h na dobę, wtedy unikam takich stanów. Zażywam lek o 9 rano i 21:00, czyli leżę od 21:00 do 12 w południe, czasem dłużej. Dzieje się tak dlatego, że po zażyciu leku uruchamia się mechanizm natrętnego myślenia podobny do tego opisanego na początku tego postu. Myślę sobie "To lek nowej generacji, pewnie nieprzebadany, pewnie mam indywidualną chemię mózgu" i powtarza mi się to w podświadomości jak zacięta płyta, co doprowadza mnie do takich stanów. Próbowałem się czymś zająć, przeczekać to na spokojnie, ale nadaremnie, na zasadzie "Nie myśl o różowym słoniu.." i jeszcze bardziej intensywnie myślałem. Przyznam, że podczas leżenia rozluźniają mi się mięśnie, a natrętne myśli znacznie się wyhamowują. Wolę więc leżeć, niż tkwić nieustannie w tym nerwicowym napięciu, choć sam nie wiem czy mam nerwicę. Nawet jak mam, to i tak mi nic nie pomoże, bo ketrel też jest na nerwicę, podobnie jak leki przeciwdepresyjne które kiedyś długi czas brałem. Teraz nasiliły mi się objawy cenestetyczne i lekarz zmniejszył mi ketrel, dołączył rispolept.
Trochę nienawiści i agresji przeze mnie przesiąka, ale tylko gdy jestem w samotności klnę i wyżywam się np. jak kabel od odkurzacza się zaplącze. Wiele rzeczy mnie drażni. Czuję, że ludzie mówią za głośno, mogliby ciszej. Najchętniej mieszkałbym w lesie z dala od samochodów, ludzi, reklam i budynków, z dala od kruczków prawnych, skandali, dołków pod nogami, a przede wszystkim z dala od choroby. Teraz jestem nikim. Trzeba było kiedyś myśleć, postępować dojrzalej, porozmawiać z rodzicami już wtedy jak pojawił się ból i zmęczenie, drętwienie i łaskotanie ciała gdy miałem 14 lat, gdy pojawiły się problemy z pamięcią, izolacja od kolegów, napięcie nerwowe. Odkąd pamiętam olewałem wszystkie dolegliwości i robiłem swoje a z roku na rok choroba podkręcała mi śrubę aż nie wytrzymałem. Myślę, że fobia społeczna -> nerwica -> depresja -> schizofrenia to droga, jaką rozwijała się psychika. Teraz mam te wszystkie choroby naraz. Nie cierpię, bo mam remisję, ale co to za życie? 15h w łóżku, zwiotczałe mięśnie, ciało obumiera, zamieniam się w zombie, 0 aktywności, bo 0 satysfakcji z aktywności, świadomość nawrotu choroby, trafienia do szpitala, 0 znajomości, paranoiczne myślenie o możliwych lękach, urojeniach, prądzie, wrzątku rozlewanym na wnętrzności (kiedyś te doznania psychotycznie przeżyłem), świadomość bycia zerem, ciężarem dla rodziny i każdego, a nawet lekarza który przetestował wszystkie leki i zabiegi EW i nie wie sam co robić, tylko od nowa podawać lek, który już brałem, poczucie opuszczenia przez Boga, wszędzie pustka i ciemność, 0 możliwości zaspokojenia potrzeb podstawowych: relacji z drugim człowiekiem, nawet nie pisze rozwijania zainteresowań tylko po prostu ich posiadania, aktywności fizycznej, kształcenia się, odbierania świata w optymistycznym albo chociaż w neutralnym świetle, w ogóle świadomość bycia aspołecznym, presja ze strony ciotki która mnie wzrokiem rozrywa z pogardą pytając "a co Ci jest !?". Nie dziwię się ludziom, którzy tak na mnie patrzą ze zdziwieniem, że chłopak po maturze kontaktowy i na oko zdrowy siedzi w domu kolejny rok i nic robi. Sam dziwiłem się podczas pierwszego pobytu w szpitalu gdy nie byłem jeszcze chory na schizofrenię facetowi który leżał całe dnie w łóżku i skarżył się, że wydaje mu się że go obserwują. Widziałem dziewczynę, która skręcała się pod dyżurką pielęgniarek pod wpływem lęku. Widziałem, jak niektórzy wybuchają agresją, raz nawet rzucił się na mnie pewien koleś z pięściami. Wtedy patrzyłem na to z uśmiechem i wielkim zdziwieniem, niedowierzaniem, a sam ponad rok później popadłem w schizofrenię.
Na zdrowy rozum lek nie jest inteligentny i hamując procesy w mózgu tłumi wszystko, więc jak mogą podawać lek na zarówno objawy pozytywne i negatywne? Jak lek który w objawach ubocznych ma lęk i pobudzenie ma działać przeciwlękowo? Ciekawy jestem, czy gdyby lekarz miał świadomość że w krótkim czasie może nawrócić się mu choroba i może trafić na kilka tygodni do szpitala i zarazem szla g trafi jego pracę, znajomości, opinię i życie, gdyby miał świadomość że wizerunek który stworzył u przyjaciół jest kilku licowy (stan normalny, lęk i urojenia lub prądy w ciele) i że w każdej chwili jego twarz może się zmienić na jeden z nich, przez co go znajomi porzucą i na niego samego spadnie męka przetrwania tej psychozy nie do zapomnienia, ciekawy jestem czy w takim przypadku nie wycofałby się społecznie. Żadne leki na to nie pomogą, bo to racjonalne myślenie. Ale nawet lekarz tego nie zrozumie, bo jest zdrowy. Zresztą kilku pacjentów może skarżyć się na "napady lęku i urojeń", a każdy może mieć inne odjazdy.
Mówił psycholog, żebym nie profanował ludzi psychicznie chorych, bo większość żeni się, kończy studia, zakłada rodziny, ale to chyba ludzie którym choroba przeszła szybko.. ja do nich nie należę.
Szpital niszczy człowieka. Zdarza się, że człowiek ma tak zły stan, że tam musi trafić. Ale po zdecydowanej większości ludzi w tych szpitalach choroby nie widziałem albo inaczej, nie widziałem żeby cierpieli. Śmiali się, rozmawiali, a na wizytach mówili w kółko "dobrze Panie doktorze, a nawet bardzo dobrze". To mnie najbardziej bolało, bo sam nieraz czułem się źle, że płakałem, chodziłem do pielęgniarek, miałem lęki, cielesne doznania itd. Kiedyś po lekach położyłem się w łóżku, do sali weszła lekarka wołając mnie po imieniu, potem wyszła. Poszedłem za nią i pytam się co ode mnie chciała, a ona mi mówi że sprawdzała czy jestem aktywny, ale ja leżę w łóżku. Od tamtej pory łaziłem większość dnia po korytarzu od okna do okna od ściany do ściany żeby być aktywnym. I nazywam to "nerwicą szpitalną". Nawet jak leżałem w łóżku, a słyszałem damskie buty na korytarzu to łapałem nerwowo gazetę i udawałem że czytam albo zrywałem się będąc w gotowości do grzebania w szafce na wypadek gdyby weszła. I to nie raz, bo damskie buty na korytarzu dość często było słychać. I tak udawałem, a nawet sam nie wiem teraz w jakim byłem stanie, czy ospały i apatyczny, czy zaktywizowany.. chciałem po prostu, żeby było dobrze - paranoja. Jakby tak się zastanowić, to co można robić w szpitalu.. leżeć, siedzieć na krześle, bądź chodzić.. przez 12 tygodni. Można z kimś porozmawiać.. ale tak jak ja młodych ludzi tam mało było, nie każdy każdemu przypada do gustu. Więc ile można rozmawiać z jedną, dwoma osobami. Można było zagrać w ping-ponga.. ale ile można, a zresztą ping-pong przy telewizorze to zły pomysł. Terapię zajęciową miałem w przedszkolu. W domu jest całkiem inaczej, spokojniej, bezpieczniej, swobodniej i ma się tą wolność.. można pójść do miasta, gdy są siły zmierzyć się z chorobą.
I tak to jest.. najbardziej niepokoją mnie objawy cenestetyczne, czyli prądy w mięśniach, przegrzewanie skóry, drętwienie ciała, łaskotanie. Mam to od dawna, ale nigdy mi nie przeszkadzało. O tym obecnie natrętnie myślę. Urojenia myślowe da się znieść, lecz rozrywania mięśni oraz itp. doznań nie bardzo. Miałem ostatnio taki stan gdy nie mogłem zasnąć. Nagle nasiliły się prądy w nogach, uczułem gorąco, "cielesny lęk", rozrywanie i panikę odrywającą umysł od rzeczywistości - nie pomaga uspokajanie, że to już kiedyś było, że zaraz minie, że to tylko omamy, że nic się nie dzieje. I to trwa krótki czas. Wolałbym rękę do ognia wsadzić na kilka sekund, niż to przeżyć. I najgorsze jest to, że na to nie ma leku, który by to opanował. W hospicjum podadzą morfinę, a w psychiatryku zapną w pasy.
Ostatnio zmieniony ndz lip 12, 2015 12:06 am przez dark_knight, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
...
ciąg dalszy:
Mam świadomość/złudzenie, że nie ma osoby czującej się gorzej ode mnie , a ja sam chętnie zamieniłbym się za każdą inną chorobę. Na dodatek mam wrażenie jakby ludzie wokół byli głupi i naiwni, bo żyją spontanicznie i radośnie tak jakby im nic nie zagrażało, bo nie doznali co to psychoza i nie czuwają, nie myślą o wszystkim naraz tak jak ja. Jestem chrześcijaninem, ale cały czas męczą mnie ateistyczne argumenty odnośnie np. mózgu, neuroprzekaźników i duszy ludzkiej. Mam pokusy.. żeby pójść gdzieś w pola i się zachlać wódką, znaleźć dostęp i zapalić sobie zioło, albo po prostu ściągnąć sobie pornola i dopuścić się masturbacji, do której tam wyżej nawiązałem, co wydaje się najbardziej niewinne. Mówił psycholog że dla człowieka z takimi wyrzutami sumienia jak ja są dwie koncepcje, jedna z nich freudowska, polegająca na poluzowaniu sobie i złamaniu własnych zasad tzn. pójściu sobie na dziewczynki itp. ale coś takiego zgubiłoby mnie, doprowadziłoby mnie do jeszcze większych wyrzutów. Poza tym mam tak wrażliwe sumienie, że nawet muchy nie zabiję tylko złapię do pudełka po zapałkach i wyrzucę za okno, no chyba że zamarznie.
Od jutra jak wspomniałem dawka ketrelu będzie zmniejszona z 800 do 600mg, a wprowadzony zostanie rispolept. Odstawienie ketrelu wiąże się z nawrotem napadów leku i urojeń. Liczę na to, że zmniejszenie dawki o niczym nie zaważy. Może nie będę musiał leżeć tyle godzin na dobę. Rispolept zażywałem kiedyś przez 3 miesiące bez skutku, więc cudu się nie spodziewam. Ale cicha nadzieja zawsze jest..
Dobrym podbudowaniem w zwątpieniu jest Dzienniczek Siostry Faustyny, sprzedają w internecie
audiobooka. Trochę lichym dla mnie, bo jak pisałem nic nie czuję, obecności Boga niestety też..
ciąg dalszy:
Mam świadomość/złudzenie, że nie ma osoby czującej się gorzej ode mnie , a ja sam chętnie zamieniłbym się za każdą inną chorobę. Na dodatek mam wrażenie jakby ludzie wokół byli głupi i naiwni, bo żyją spontanicznie i radośnie tak jakby im nic nie zagrażało, bo nie doznali co to psychoza i nie czuwają, nie myślą o wszystkim naraz tak jak ja. Jestem chrześcijaninem, ale cały czas męczą mnie ateistyczne argumenty odnośnie np. mózgu, neuroprzekaźników i duszy ludzkiej. Mam pokusy.. żeby pójść gdzieś w pola i się zachlać wódką, znaleźć dostęp i zapalić sobie zioło, albo po prostu ściągnąć sobie pornola i dopuścić się masturbacji, do której tam wyżej nawiązałem, co wydaje się najbardziej niewinne. Mówił psycholog że dla człowieka z takimi wyrzutami sumienia jak ja są dwie koncepcje, jedna z nich freudowska, polegająca na poluzowaniu sobie i złamaniu własnych zasad tzn. pójściu sobie na dziewczynki itp. ale coś takiego zgubiłoby mnie, doprowadziłoby mnie do jeszcze większych wyrzutów. Poza tym mam tak wrażliwe sumienie, że nawet muchy nie zabiję tylko złapię do pudełka po zapałkach i wyrzucę za okno, no chyba że zamarznie.
Od jutra jak wspomniałem dawka ketrelu będzie zmniejszona z 800 do 600mg, a wprowadzony zostanie rispolept. Odstawienie ketrelu wiąże się z nawrotem napadów leku i urojeń. Liczę na to, że zmniejszenie dawki o niczym nie zaważy. Może nie będę musiał leżeć tyle godzin na dobę. Rispolept zażywałem kiedyś przez 3 miesiące bez skutku, więc cudu się nie spodziewam. Ale cicha nadzieja zawsze jest..
Dobrym podbudowaniem w zwątpieniu jest Dzienniczek Siostry Faustyny, sprzedają w internecie
audiobooka. Trochę lichym dla mnie, bo jak pisałem nic nie czuję, obecności Boga niestety też..
-
- zaufany użytkownik
- Posty: 8049
- Rejestracja: pn lis 08, 2010 6:15 pm
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
.
Ostatnio zmieniony ndz sty 06, 2013 3:36 pm przez Zagubiona we mgle, łącznie zmieniany 1 raz.