Pisze tu bo borykam sie aktualnie z mega wielkimi wyrzutami sumienia i problemami życia codziennego.
Zona jest teraz w sporym kryzsie w związku z chorobą.
Znamy sie od 9 lat - rok temu wzielismy ślub - i do tego czasu nie bylem w pełni świadom czym jest dokładnie jej chorobą (jedynie zajawki tego miałem). czytałem itd... ale
było pięknie... cudowanie itd itp
Żona brała leki, od czasu do czasu wizyta u lekarza - skończyła studia, wszystko OK.
Trochę po tych latach poznaliśmy sie - nie wszystko układało sie jak nalezy (zazdrośc, różnica zainteresowań, charakterów, poglądów w kwestii np religii ) ale ... dało się żyć. Choć ta jej zazdrość mi dokuczała trochę...
rodzina powiedziała że po ślubie przejdzie jej .... wiec był ślub

(jak z bajki)
Nie wiem dlaczego ale po ślubie zaczął się powrót choroby (albo jej inne objawienie), już wcześniej były zajawki tego ale dawalismy sobie z nimi radę - zazdrosc, podejrzenia,
pełen monitoring znajomości co jak z kim i gdzie - byłem tolerancyjny ale do czasu - gdyz po slubie to juz zaczeło byc wymogiem, zaczeło to przybierac formę niszcząca wszystko dookoła.
Sztywne godziny powrotów, wyjść - z kim co i jak - a jesli to była płeć przeciwna - był gniew.
W tej chwili teoretycznie zostaliśmy już sami - a ja stałem sie potencjalnym obiektem zagrożenia i wzbudzania nieufności a zarazem jedynym któremu może ufać (starać się chociaż) ale widzę że i tak nie jest pewna czy może mi ufać wg swojego umysłu,
zauważyłem ze wpływ mojej osoby jest jakby motorem jej choroby,
wszystko co właśnie ja zrobię ma u niej podstawy do wszczęcia podejrzeń i urojeń, całkowicie inaczej zachowuje sie w towarzystwie innych osób (np mamy siostry brata)
Rodzina żony - cichutko siedzi - już wczesniej wiedziała o chorobie jak sie objawia (bo przechodzili przez to w całej okazałości - żona wspominała) ale przez x lat nikt szczerze ze mną nie porozmawiał - aż doświadczyłem tego na własnej skórze - teraz muszę prosić ich o pomoc - bo rozwala mi się wszystko (praca jako jedyne nasze utrzymanie) - cała dobę nie jestem w stanie sie opiekować ... musze mieć swierzy umysł, pracuje w banku co też przy moim trybie zycia i walki z choroba zony - powoli niszczy zycie zawodowe. Musze mieć dobre relację z ludźmi - a zaczynam załapywać depresje, stawiam sobie dziwne pytania w sens tego wszystkiego, cele życia itd.... obserwuję że zaczynam być izolowany - 33 lata życia za sobą mam - i sam nie wiem co dalej - jak to bedzie wygladało.
Największy żal mam do rodziny żony - że mieszkają obok - 2km dalej a maja w glębokiej d co dzieje się z (siostrą czy córką mówiac o żonie) rodzina spora - niezależna.
Myślę już sobie : pozbyli się problemu - jest opiekun - zarabia - więc z głowy.
Moje pytanie do Was - co dalej ?
Nie zostawie żony - na 100% wyprowadze ją na prostą.
Pomogę.
Ale co poźniej ? Czekamy na kolejny raz?
Jaki jest tego sens?
Zachoruje też? Rozstroje się nerwowo - wysiądę ...stracę pracę, i co wtedy...
Zawsze byłem twardym facetem, otoczony masą życzliwych mi ludzi,
sztukę ceniłem, udzielałem się .... dzis potrafię siąśc w kacie łaźienki i rozkleic się,
miewam myśli o skończeniu z sobą, brałem już leki ... ale to nie to ... nabawiłem się lęków tylko,
niechęci do samorealizacji - mega pustka i problem zycia który zapewne nigdy się nie skończy.
Rodzina moja namawia mnie aby brac "nogi za pas"
Moje pytanie do Was - co dalej ?
Co robić.
ps
nie mówcie mi że miłosc wszystko zwycięzy - nie chcę czytac takich rad.