Czy da się to naprawić ?

Moderator: moderatorzy

Anna888
zarejestrowany użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: wt paź 23, 2012 10:18 am

Czy da się to naprawić ?

Post autor: Anna888 »

Mój chłopak jest leczony na schizofrenie od 15 roku życia. Ma teraz 28 lat. Jesteśmy ze sobą od roku. Nasze rodziny nie popierają naszego związku. Moja rodzina non stop mówi że ''stać mnie na kogoś lepszego''. Jego matka mnie nie lubi i cały czas dryłuje go żeby zerwał ze mną. Czasem jak dzwoni do mnie słychać w tle jego matkę jak wydziera się na niego żeby do mnie nie dzwonił i zerwał. Dziwnie to zabrzmi ale nie pozwala mu do mnie przyjeżdżać. Szantażowała go kiedyś że jak do mnie pojedzie, ona zadzwoni do mojego ojca i zrobi awanture albo przyjedzie do mnie i w domu zrobi awanturę. Po części ją rozumiem bo mam zdiagnozowaną chorobę i nikt nie chciał by żeby jego syn miał dziewczynę.//- Nie leczę się i czuję sie dobrze przez większość czasu. Przychodzą i dołki ale walczę bo chcę całkowicie wyzdrowieć żeby móc zająć się M. i zarabiać pieniądze.-// Pewnie martwi się że nie poradzimy sobie finansowo. Od jakiegoś czasu nasze relacje zaczęły się psuć. Wnerwiała mnie jego matka która cały czas wtrącała się między nas. Denerwowało mnie że M. nie potrafi obstać przy mnie i postawić się matce.Nie było między nami nigdy o to kłótni ale atmosfera robiła się coraz bardziej napięta.Starałam się zrozumieć jego matkę i dla świętego spokoju zaczęliśmy się spotykać rzadziej. Nasze miejscowości są od siebie oddalone o 30km więc nie mogliśmy pozwolić sobie na częste przejazdy, autobusy są strasznie drogie. Przyjeżdżał do mnie i spędzaliśmy razem po kilka dni, do tygodnia. Potem on jechał na kilka dni do siebie i tak w kółko. Mam duży dom, zajmuję w nim sama całe piętro więc nikomu nie przeszkadzaliśmy i mogliśmy w ten sposób ''pomieszkiwać razem na pół etatu''. Jego matka to potępiała. Czułam że naginam jej cierpliwość. Dla świętego spokoju zarządziłam 2 tygodniową przerwę. Przez ten czas był u siebie. Po tych dwóch tygodniach mieliśmy się spotkać ale on napisał smsa że ''nie przyjedzie bo dopiero co u mnie był i nie może cały czas u mnie siedzieć bo to nie fer być dłużej u mnie niż u siebie''. Nie chciał odbierać ode mnie telefonu. Nie wiedziałam co jest grane. W końcu odebrał i było słychać jak matka się na niego drze że ma nigdzie nie jechać. Przyjechał. Od razu poznałam że był jakiś inny, dziwny. Powiedział że nie odbierał telefonu bo w telefonach są podsłuchy. Zmartwiłam się ale nie wgłębiałam się w to dalej . Był wesoły jak nigdy. Dużo mówił, był z siebie strasznie dumny że nie poszedł zrobić zakupów dla matki, przestał jej słuchać i być posłusznym pantoflarzem. Zachowywał się dziwnie. Nie wiedziałam czy jest chory bo nigdy nie widziałam go chorego. Miał wcześniej okresy depresji ale to było coś innego. Był ożywiony, co w jego przypadku jest nadzwyczajne. Nawet ucieszyła mnie ta zmiana. Ja sama byłam tego dnia w podłym nastroju, obrażona na niego bo wcześniej powiedział coś co mnie uraziło. Pracował dorywczo i zapytałam ile zarobił. Odpowiedział że ''to jego słodka tajemnica''. Strasznie mnie to wkurzyło, myślałam że nie mamy przed sobą tajemnic, wszystko mu mówiłam, ufałam mu całkowicie, znał mój pin od karty bankomatowej itd. Właściwie nie ciekawiło mnie to aż tak bardzo, rzuciłam luźne pytanie i odebrałam tą odpowiedź strasznie obraźliwie. Miałam tamtego dnia podły nastrój. Byłam zła jak osa. Wieczorem powiedział że chce żebyśmy wzięli ślub. Chyba chciałam się odegrać i zaczęłam go ranić. Powiedziałam że nie wiem czy go kocham, że nie jestem z nim szczęśliwa i może najlepiej by było gdybyśmy zostali koleżanką i kolegą, jak mówi jego mamusia. Mówiąc takie rzeczy myślałam o naszych rodzinach. Wiedziałam że rzuciliby się na nas jak sępy. Powiedziałam że wszyscy byliby wtedy szczęśliwi, szczególnie jego matka. Poszliśmy spać ale on nie mógł zasnąć. Co chwilę zaczynał rozmowę. Złościłam się bo staram się dbać o zasypianie o równej porze ( moja choroba polegała głównie na bezsenności i uzależnieniu od psychotropów nasennych). Od pół roku nie biorę leków, sypiam i jest w miarę ok. Boję się że mogę to utracić. W końcu nie wytrzymałam, syknęłam do niego jadem i wyszłam spać do innego pokoju. Przyszedł za mną, usiadł na brzegu łóżka i zaczął prosić żebym do niego przyszła. Nie spaliśmy prawie całą noc. Rano mieliśmy jechać do jego lekarki. Byłam w takim nastroju że lepiej było mnie omijać dłuuugim łukiem. Znęcałam się nad nim. Żarłam go za każdą głupotę poczynając od tego że nie chce mu się wstać a kończąc na tym że wszedł skarpetkami w kałużę w łazience. Byłam w jadowitym humorze jak nigdy. Zachowywałam się jak sadystka. Teraz strasznie żałuję. Tamtego dnia coś mu się stało. Stanął u tej lekarki jak wryty i nie chciał wyjść. Chciała zadzwonić po pogotowie ale wyciągnęłam go od niej, żeby tylko nie trafił do szpitala. Dostał czegoś na kształt katatonii, nie odzywał się do nikogo. Nie pozwolił mi wykupić mu leków ani załatwić jego spraw. W domu nie chciał przyjąć tabletki. Próbowałam go zmusić do tej tabletki, szykanowałam go. Mówiłam ze jak tej tabletki nie weźmie to nie chce go znać. To tylko pogorszyło sprawę. Zrozumiałam ze się nad nim znęcam i przeprosiłam go. Na drugi dzień odwiozłam go do domu. Tego dnia rozmawialiśmy jeszcze przez telefon i wydawało się ze będzie ok. Jego matka na drugi dzień dała go do szpitala. Powiedziała żeby nie brał telefonu. Zadzwoniłam i zapytałam jej w jakim jest szpitalu i poprosiłam o nr budki. Powiedziała ze tam nie ma budki. Telefon na budkę poszukałam w internecie i okazało się że budka jest. Szpital jest 50 km ode mnie wiec nie mogłam go często odwiedzać. Po tygodniu spędzonym w szpitalu odwiedziłam go i dostałam szoku na jego widok. Był strasznie wychudzony, miał martwa twarz i patrzył się tylko w sufit . Próbowałam z nim rozmawiać ale nie odzywał się ani nie reagował na to co mówiłam. Upiekłam dla niego torta czekoladowego, miał być na przeprosiny , oprócz tego mijał rok jak się poznaliśmy. Było mi strasznie wstyd za moje zachowanie. Wiedziałam że jest w tym szpitalu przeze mnie. Chciałam go przeprosić, cofnąć każdą powiedzianą w złości i żalu rzecz. czułam się jak idiotka z tym wielkim tortem, którego zresztą nie tknął . Powiedział ze możemy być kolegą i koleżanką , że mnie nie kocha, ze próbował mnie pokochać ale nie udało się bo mnie nie da się kochać, że go nie szanowałam i ma już dość, że to koniec i żebym nie przyjeżdżała więcej. Rozdałam torta pacjentom i personelowi i poszłam porozmawiać z lekarzem. Powiedziała ze dostaje zastrzyki , że był agresywny i przez tydzień leżał w pasach. Nie mówiłam jej nic o nas. Byłam u niego jeszcze może ze dwa razy ale stwierdziłam ze szkoda się poniżać i błagać. a robiłam to do tamtego momentu. Dzwoniłam, przepraszałam, prosiłam, płakałam. Zrozumiałam ze muszę czekać. Jego matka ma do tego szpitala 20km wiec jest u niego pewnie co drugi dzień i pewnie zawsze dorzuci coś miłego na mój temat. Za to ja nie mam z nim już kontaktu. Obrócił się przeciwko mnie, traktuje mnie jak obcą osobę, intruza. Doszło do mnie ze przy jego matce jestem dla niego nikim i ona zawsze będzie nim kierować. Chyba ze odciągnę go od niej. Ale to nie takie proste jak nie ma się pracy. Mieszkam w małej miejscowości, nie ma tu pracy, a jak jest to za pieniądze które nie pozwolą być samodzielnym.Chcę wyjechać do Anglii bo tam można jakoś męczyć na własna rękę ale on nie zna angielskiego i nie chce wyjeżdżać. Jesteśmy zdani na łaskę naszej rodziny.
Minął już ponad miesiąc jak nie mamy kontaktu, dzwoniłam kilka razy ale nie chciał rozmawiać. Dzisiaj zadzwoniłam pierwszy raz od trzech tygodni. Nasza rozmowa nie należała do udanych. Wciąż czekam i mam nadzieje ze miedzy nami jeszcze się ułoży. Tak naprawdę chyba boję się znać prawdy i jej do siebie nie dopuszczam. Boję się nawet opinii innych. Niech ktoś coś powie. tak po prostu. Tylko nie mówcie ze już wszystko zniszczone.
Awatar użytkownika
dequin80
zaufany użytkownik
Posty: 300
Rejestracja: wt lip 31, 2012 3:41 pm
płeć: mężczyzna

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: dequin80 »

Myślę, że potrzeba sporo czasu zanim on wróci do równowagi psychicznej i wtedy można próbować rozmawiać poważnie. Ponadto jest teraz pod wpływem leków i może inaczej czuć i myśleć.
Byłem w związku z osobą chorą, która musiała iść do szpitala bo chciała popełnić u mnie w domu samobójstwo. Dzieliło nas 350km. Nasze relacje wyglądały mniej więcej jak wasze. Raz ja przyjeżdżałem do niej na tydzień bądź dwa, to znowu przerwa i ona tym razem przyjeżdżała, a naszą znajomość obie rodziny potępiały.
Niestety jak trafiła do szpitala oddalonym ode mnie 350km nie miałem z nią kontaktu i w końcu przestała odbierać telefony ode mnie z budki. Później powiedziała mi, że mama ją szantażowała, że ją ubezwłasnowolni i dlatego ze mną zerwała.
Nie było nam dane być razem, ale teraz po kilku latach jesteśmy przyjaciółmi. Ona poznała innego chłopaka i jest obecnie w ciąży, ale wszystko mi opowiada, kontaktujemy sie codziennie chociaż nie będziemy już razem. Ja z kolei poznałem inną kobietę w tym czasie.
Tak więc historia podobna do mojej i może inaczej sie zakończyć tylko potrzeba czasu aż on dojdzie do siebie co może wymagać miesięcy. Ale nie poddawaj się i trwaj w nadziei, że będziecie razem.
Królestwo moje nie jest z tego świata
Anna888
zarejestrowany użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: wt paź 23, 2012 10:18 am

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: Anna888 »

To przykre że Twoja historia doczekała się takiego zakończenia. Zaczęłam teraz się zastanawiać co jego matka o mnie myśli. Odkąd znam mojego chłopaka zawsze namawiałam go żeby odszedł od leków, chciałam żeby wyzdrowiał i rzucił to. Teraz okazało się że M miał nawrót choroby bo przestał je brać.Jego matka wie że przestałam brać leki. Teraz obwinia mnie za to że go podburzałam a on poszedł w moje ślady i uważa że to wszystko moja wina i mam na niego zły wpływ. Wykorzystuje to jako kolejny argument przeciwko mnie. Przestałam brać leki i jestem z tego dumna. Minęło dopiero pół roku ale czuję że jeżeli warunki będą sprzyjające uda mi się utrzymać zdrowie. Największą motywacją do wyzdrowienia jest dla mnie M , wszystko dla niego. Dla niego chciałam być zdrowa, żeby być ''solidnym filarem'' tego związku. Prawda jest jaka jest. Chwilami byłam ciężko chora. Dzisiaj się tego wstydzę. Historia mojej choroby jest zawiła i niejasna. W papierach mam zdiagnozowaną chorobę dwubiegunową o bardzo ciężkim przebiegu, po tym jak spędziłam w szpitalu 3 miesiące lekarze chcieli mi przylepić kolejną etykietkę - schizofrenię. Przeżyłam piekło. Teraz wszystko co najgorsze mam za sobą, ale smród będzie się za mną ciągnął całe życie. Czym jest taka diagnoza? Kilkoma zdaniami wystawionymi przez osobę która w ogóle mnie nie zna, nic o mnie nie wie? Czy osoba która nie była świadkiem tego przez co przeszłam w życiu ma prawo wtrącać mnie do szufladki? Mam zniszczoną opinię w oczach rodziny mojego chłopaka. Mają mnie za wariatkę. Bo kto siedzi po szpitalach po 3 miesiące? Jego bracia , mimo że nie widzieli mnie nigdy na oczy już są do mnie negatywnie nastawieni. Raz M przyjechał zdołowany bo brat powiedział mu że '' jeździ do mnie gotować obiadki''. Jak to usłyszałam też od razu sobie o nim wyrobiłam zdanie. Nie chcę nawet znać jego rodziny. Przez rok odkąd się znamy nie byłam ani razu w jego domu, z wyjątkiem dnia w którym go odwiozłam. Wypiłam herbatę żeby nie być niegrzeczna, zamieniłam kilka zdawkowych zdań z jego matką i tak skończyła się wizyta. Wiało chłodem.Jego braci nie znam, nie wiem nawet jak wyglądają. Jego ojciec wydaje się być miły. Dobija mnie że nasze rodziny są takie zawistne. Z moją rodziną nie jest jeszcze tak źle, M. ze wszystkimi gada, zachowują się obojętnie. Przynajmniej nie atakują. Denerwuje mnie chwilami jak wiecznie powtarzają że mogłabym mieć kogoś lepszego, zdrowego. W każdym razie jego obecność jest dla nich neutralna. Za to ze strony jego rodziny czuję w stosunku do siebie wielką niechęć. W związku z tym nie czuję potrzeby utrzymywania z nimi kontaktów, jak ktoś mnie nie chce to się nie pcham. Dobrze że przynajmniej możemy się u mnie spotykać. Myślę ostatnio o kursie prawa jazdy - kolejna sytuacja kiedy przeszłość i ciągnąca się za mną choroba utrudnia mi życie. Racjonalnie myśląc ten związek, tak jak moje prawo jazdy, nie ma prawa bytu. Ale walczę. Problem w tym że walczę sama, nie wiem z kim i nie wiem o co. I jaki jest sens walki o coś co jest tylko w mojej głowie.. W końcu związek powinien składać się z dwóch osób a nie z jednej.... I nie z trzech.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: cezary123 »

Anna888 nie ma znaczenia co myślą rodzice i krewni, ważne co jest między Wami obojgiem.
Usamodzielnicie się i opinia starszych przestanie być problemem.
Niestety tak już jest, że warunkiem bycia z kimś w szczęśliwym związku jest uzyskanie niezależności finansowej.
Niejedna młoda para przekonała się co to znaczy jak jest się na utrzymaniu rodziców i jak potrafią wtrącać się w życie osobiste i wszystko zepsuć. Dlatego pierwszym celem Twoim i M. powinno być usamodzielnienie finansowe i mieszkaniowe.
To okropne co opisywałaś o nawrocie choroby Twojego chłopaka. Nie jest to przez Ciebie.
Mnóstwo ludzi za bardzo polega na tym co sądzą o ich samych i o partnerach rodzice.
Czy Wy sami też tak o sobie sądzicie? Czy M. też uważa, że to wszystko przez Ciebie?
W wieku 28 lat powinien rozsądnie i odpowiednio znaleźć w sercu miejsce i dla matki i dla ukochanej.
W tym wieku też już powinien być samodzielny finansowo. Jeżeli ma rentę to tym lepiej.
Rodzice kiedyś odejdą a Wy musicie ze sobą być całe życie i podejmować dorosłe decyzje.
Skontaktuj się z nim jak najszybciej i szczerze porozmawiaj. Myślę, że jeżeli coś was obustronnie łączy, to będzie dobrze.
Anna888
zarejestrowany użytkownik
Posty: 5
Rejestracja: wt paź 23, 2012 10:18 am

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: Anna888 »

Czy mamy o sobie takie samo zdanie jak rodzice? Oboje otrzymujemy słabe wsparcie od swoich rodzin. M. wydaje się być bardziej wolny od opinii otoczenia, ale mają jednak na niego wpływ. Jak robił prawo jazdy ojciec powiedział mu że nie zda. Strasznie się tym przejął, był smutny, przybity. I stało się tak jak mówił ojciec - nie zdał. Takie sytuacje strasznie podkopują wiarę we własne możliwości. Za to ja w pełni zgadzam się z tym co mówi o mnie ojciec i strasznie przeszkadza mi to w realizacji jakichkolwiek marzeń. Czasem myślę że gdybym zamieszkała z dala od ojca zaczęłabym nabierać wiatru w żagle. Wszystkie moje pomyśly są wiecznie krytykowane. Kurs fryzjerski - ''rączki ci muszą chodzić a nie masz drygu w rękach'', kurs na wózki widłowe - ''jak ty nawet rowerem nie umiesz jeździć''.Staram się nie brać do siebie docinek bo ojciec zawsze każdego krytykował i gnębił. Problem w tym że mój ojciec niestety zawsze i w każdej sprawie ma rację. Myślę ostatnio o tym prawie jazdy i stwierdziłam że zrobię je w tajemnicy przed rodziną żeby mi nie dogryzali jeśli się nie uda i żeby nie czuć presji. Tym bardziej że mój ojciec strasznie cieszy się jak komuś podwinie się noga, ma wtedy satysfakcję bo może wypominać to w kółko. Tak naprawdę już dawno straciłam wiarę że stać mnie na cokolwiek. Myślę że jestem niezarajdą życiową i nigdy sobie nie poradzę. Oblatuje mnie strach na myśl że miałabym mieszkać sama i radzić sobie z pieniędzmi.Można mnie porównać z małym dzieckiem które zgubiło się w zatłoczonym hipermarkecie. Totalne zagubienie życiowe. Brak wiary w siebie. Czasami wydaje mi się że porywam się z motyką na słońce. Jedyna opcja to Anglia bo tutaj zginiemy jak mucha na klapce. Mieszkam na Podkarpaciu, w małej miejscowości. Nie ma zakładów pracy, a w tych które są na sezon leżą stosy podań po kilkaset sztuk. Z pracą jest tu nieciekawie. Jedyna praca jaką może wykonywać przeciętna szara mysz to posada sklepowej, fryzjerki, kelnerki.Moja renta, która kończy się zresztą za 7 miesięcy i nie będę jej przedłużać, wystarcza ledwo na jedzenie. Brałam ją przez 2 lata, teraz postanowiłam że muszę wziąść się za życie i sama na siebie zarabiać. Tym bardziej że ten 2letni okres traktowałam jako czas wypoczynku i redukcji stresu. Nie udało się tego do końca zrealizować, cały czas zamartwiałam się co będzie dalej i przypominało to raczej ''zastanie'', marazm życiowy który sobie wypominałam i przez który czułam się winna. Jeżeli chodzi o M., on musi brać rentę, zdaje się że do końca życia. Jego stan zdrowia nie pozwala na podjęcie pracy. Zawsze może dorabiać w Zakładach pracy chronionej więc też nie jest aż tak źle. Zresztą teraz i tak nikt nie zarabia więcej.

Za to jeżeli chodzi o to czy bierzemy pod uwagę to co o naszym partnerze twierdzi nasza rodzina... Słucham rodziny i wiem że mają rację, np. że moje życie będzie udręką bo nie będziemy mieli pieniędzy i M. nie da mi bezpieczeństwa - tak wiem o tym, przyjęłam to do wiadomości ale nie zmienia to tego że go kocham. Chcę być z nim mimo wszystko. Mimo jego choroby. Parę dni temu podłamałam się. Gnębiły mnie wyrzuty sumienia że traktowałam go tak źle i chciałam się wyspowiadać, oczekując przy tym jakiegoś wsparcia i porady. Ksiądz który mnie spowiadał powiedział żebym przestała żyć złudzeniami i go rzuciła, bo on nie ma pieniędzy i nie zagwarantuje mi niczego. Już nigdy nie pójdę do żadnego kościoła.Wg księży miłość którą przyrzeka się na ślubie znaczy ''będę z Tobą dopóki będziesz miał kasę i i dopóki będziesz zdrów'' - bo jak zachorujesz i nie bedziesz miał kasy to ta miłość już nie będzie mi się opłacać..
Wiem że wszyscy dobrze mi radzą , tylko niestety jak się kocha to wszystkie inne argumenty nie docierają. M. natomiast zdaje się traktować teraz słowa rodziny jak świętą wyrocznię. Może tak było zawsze.. sama nie wiem. Rozumiem go bo na początku, kiedy dopiero poznawał się z moją rodziną starałam się wybadać co o nim myślą, i jeżeli ktoś miał negatywne spostrzeżenia bardzo mnie to bolało. Tak bardzo chciałam żeby moja rodzina go lubiła.. i przyznam się że czasami miało to wpływ na to jak wyglądał w moich oczach. Na szczęście przeszło mi to i teraz moja ocena nie podlega żadnym zewnętrznym wpływom. Kiedyś zdarzyło się że ktoś z mojej rodziny zaczął go obgadywać, rzuciłam się na niego z kłami, była wielka kłótnia. Zawsze za nim obstawałam, broniłam go jak wściekły pies. Teraz widze że nikt nie stoi za moimi plecami. On nie potrafi mnie tak obronić, jest dla niego ważniejsza jego własna rodzina. Strasznie mnie to rani, czuję się jak kretynka. Sama ze sobą.
nnnnnn
bywalec
Posty: 61
Rejestracja: pn paź 01, 2012 11:17 pm

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: nnnnnn »

Kochasz go mocno,to wielka wartosc. On musi to czuc. Niemniej jest w gorszym stanie, wiec stal sie bezradny, bardziej jak dziecko, i sila opieki jego matki daje mu pewnie teraz poczucie bezpieczenstwa.
Odczekaj az on wroci do sil.
Zajmij sie soba,skup sie na budowaniu swej przyszlosci drobnymi chocby krokami. Jestes silna,skoro odstawilas leki nasenne. Teraz rob to, co zamierzylas, jak chocby prawo jazdy. Im wiecej dokonasz dla siebie, tym poczujesz sie silniejsza, a Twoj chlopak tez bedzie czul w Tobie wieksze oparcie.
Nia karc sie,ze popelnilas blad swa zloscia- kazdy ma prawo do zlosci. A skad moglas przewidziec skutek? Pogirszenie jego choroby musialo wisiec w powietrzu, moze kamien,o ktory by sie potknal by przyspieszyl nawrot.
Bo fakt jest bezsporny,ze jego matka zna go lepiej niz Ty i na pewno miala racje,ze nie wolno mu odstawic lekow.

Badz silna, buduj siebie i probuj, ale bez nacisku, czy on juz gotow powrocic. Wszelki nacisk powoduje bunt a czasem wzmaga strach. Badz cierpliwa.
Samo zycie pokaze,jak sie ulozy. Badz dobrej mysli i nie obwiniaj siebie.
Poznać znaczy zrozumieć, znaczy mniej się bać - lub więcej
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: cezary123 »

Anna888 pisze:Myślę ostatnio o tym prawie jazdy i stwierdziłam że zrobię je w tajemnicy przed rodziną żeby mi nie dogryzali jeśli się nie uda i żeby nie czuć presji.
Anna888 pisze:Słucham rodziny i wiem że mają rację, np. że moje życie będzie udręką bo nie będziemy mieli pieniędzy i M. nie da mi bezpieczeństwa -
Anna888 pisze:Ksiądz który mnie spowiadał powiedział żebym przestała żyć złudzeniami i go rzuciła, bo on nie ma pieniędzy i nie zagwarantuje mi niczego.
No cóż. Trzeba kiedyś przeciąć pępowinę.
Rozmawiałaś o tym wszystkim z jakimś dobrym psychologiem?
Jak nie to idź. Zobaczysz co powie.
Pożegnanie dzieciństwa i zależności finansowej i emocjonalnej od matki i ojca zawsze trochę boli ale to konieczność i w ostatecznym rozrachunku wyjdzie na dobre i Tobie i im.


A z tym księdzem:
Czy to był Twój grzech, że M. nie ma aktualnie pieniędzy?
Myślałem, że w konfesjonale szczerze wyznaje sie swoje przewinienia, czyny sprzeczne z przykazaniami Bożymi, własnym sumieniem itd.
Nie ma przykazania: Będziesz miłował bliźniego swego jak ma pieniądze.

Ale prawda: M. też musi sie usamodzielnić finansowo i emocjonalnie.
Ksiądz w ciągu pięciu minut nie jest w stanie nawet wyobrazić sobie o co chodzi w Waszych relacjach, a co mówić- prorokować o finansach i Waszym budżecie domowym. Nie jest od tego.

Jeżeli naprawdę coś między Wami jest, to tylko pozazdrościć.
A czy będziecie mieli pieniądze- to w krótkim czasie życie pokaże, jak nie będziecie bali się usamodzielnić mieszkaniowo i finansowo i spróbować stać się dorosłymi ludźmi a nie jeszcze dziećmi rodziców.
Wiem jak czasem rodzice niechcący potrafią powstrzymywać swoje pociechy przed sukcesem. Wtedy już nie bedą się wtrącać. Trzeba wam odważnie działać i już niestety nawiązać z rodzicami relacje jak dorosły z dorosłym.
Awatar użytkownika
Paranoja
bywalec
Posty: 495
Rejestracja: wt sty 15, 2013 11:21 pm
Lokalizacja: górki

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: Paranoja »

Witam, bardzo podobna sytuacja do mojej.

U mnie to matka ciągle mnie gnębi, całe życie słyszę że jestem zerem, że nic w życiu nie osiągnę, że nikt mnie nie będzie chciał, że studiów nie skończę itp. łącznie z tym, że ostatnio zagroziła, że mnie ubezwłasnowolni, na co psycholog zareagować uśmiechem, zapewniając, że matce nigdy to się nie uda, a to tylko jest kolejne jej zagranie, bo widzi, że pomimo tego co ona mi wmawia (że bez niej to ja nic nie osiągnę), to jednak udaje mi się jakoś radzić w życiu bez niej.

Ja naprawdę jestem w stanie sobie wyobrazić to, że rodzice są przeciwni i że się martwią, to naturalne, bo gdybym była matką, też pewnie chciałabym córkę uświadomić by zastanowiła się nad tym czy wie co robi. Ale napewno nie szantażowałabym jej i nie groziła, argumentując to tym, że tylko ja zawsze mam rację i że wiem że to i tak się nie uda. Ona nawet nie chciała poznać A. Rozmawiała z nim raz, może 2 razy, w drzwiach jak wychodził i tyle. Trudno poznać człowieka w ciągu kilku minut rozmowy, ale sama informacja o tym, że ma schizofrenie, pozwoliła jej na to by skreślić go całkowicie jako człowieka. To mnie boli. Ja wiem, że A nie chce iść do pracy, że lubi wygodne życie, itp. Ale gdzieś tam głęboko czuję, że gdyby się zaczął leczyć to te jego przeświadczenia o tym, że jest kimś wyjątkowym i wybranym by znikły i zacząłby jakoś normalnie funkcjonować.

To boli, kiedy rodzina jest przeciwko. Nie że ma jakiś powód, ale 'bo tak"
Awatar użytkownika
Lukas d
bywalec
Posty: 71
Rejestracja: ndz gru 18, 2016 8:23 pm
Status: Budowlaniec
płeć: mężczyzna
Gadu-Gadu: 61352441

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: Lukas d »

Wszystko da się naprawić.
Trzeba tylko cierpliwości i wytrwałości.
Więcej wiary.
Leki , terapia i wsparcie rodziny.
Chory musi widzieć ze jest komuś potrzebny.
W życiu niczego nie możesz być pewny.... :angelic-blueglow:
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: cezary123 »

Anna888 pisze:Tak naprawdę chyba boję się znać prawdy i jej do siebie nie dopuszczam. Boję się nawet opinii innych. Niech ktoś coś powie. tak po prostu. Tylko nie mówcie ze już wszystko zniszczone.
A co tu dużo gadać. Po 4 latach pewnie wszystko i tak się zmieniło i nikt z nikim już nie jest i nie pamięta. Życie toczy się dalej.
Ten atak katatonii jest znamienny, bo prawdopodobnie dochodzi do czegoś takiego u chorych, kiedy napływ rzeczywistości, stresów, przykrości i cierpień przekracza pewien poziom w psychice, tak, że następuje przerwanie doznawania, odcięcie, zastój, blokada, paraliż...
Z doświadczenia mógłbym teraz jeszcze dodać coś takiego: owe pogrążanie się, brak wiary w możliwości partnera i stresowanie się opinią rodziców i innych życzliwych są pochodzenia depresyjnego osoby wątpiącej i nie jest to obiektywne odzwierciedlenie sytuacji. Oczywiście takie jady i przekonania mogą zniszczyć najlepszą relację i plany.
Jeszcze jak ta druga strona też ma niskie mniemanie o sobie i jest w depresji to następuje reakcja lawinowa. Zdrowi ludzie też martwią się o przyszłość i o siebie nawzajem, ale to nie wymyka się spod kontroli im nie psuje niczego aż tak.
A poza tym najgorzej jest jak dwie osoby dostaną się pod wpływ swoich namiętności, seksu, emocji przed ślubem. Wtedy panują nad sobą niepotrzebnie w rytm odwiecznych ponadludzkich praw i instynktów. Wtedy przyroda eliminuje kogoś niepostrzeżenie nawet w rozkosznym uścisku i euforii. Zupełnie niepotrzebnie organizmy wodzą się za nos namiętnością, która przemienia się w okrucieństwo. Potem nikt nie wie, dlaczego tak postępuje. Natura robi co zamierzy. Naiwni uwiedzeni słodyczą zdradliwą giną z jej rąk i zniszczą się albo przetrwają. Prawo dżungli. I taka prawda.
Najpierw powinna być miłość, szacunek, poznanie się dwojga obcych przecież ludzi na wszystkich płaszczyznach życia, wspólne plany i cele, zrealizowanie wspólnej przestrzeni życiowej a potem namiętność i silne emocje. Nikt z nikim przecież nie musi być i nie musi oddawać się we władzę obcego przecież człowieka. "Miłość" i otwieranie się na namiętność przed zorganizowaniem się dwojga na płaszczyźnie ludzkiej jest takim oddawaniem się we władzę czemuś odwiecznemu, przedludzkiemu. Potem się traci siebie i żałuje.
Awatar użytkownika
Lukas d
bywalec
Posty: 71
Rejestracja: ndz gru 18, 2016 8:23 pm
Status: Budowlaniec
płeć: mężczyzna
Gadu-Gadu: 61352441

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: Lukas d »

Coś jest w tym co piszesz Paweł.
Ja z moją Kochaną tak robiliśmy.
Niestety choroba zmieniła nasze plany.
Myślę że miłość się wypaliła w niej, chociaż ostatnie parę dni widać że coś w niej pęka.
Jest rozdarta.
Ja też trochę jestem, myślałem że jej brat , który był świadkiem ostatniej mojej pschozy będzie ja oddalal ode mnie.
Zaskoczył mnie miłym słowem i wsparciem.
Jednak to prawda,, że prawdziwych przyjaciół poznaje się w biedzie"
W życiu niczego nie możesz być pewny.... :angelic-blueglow:
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: cezary123 »

Anna888 pisze: M. wydaje się być bardziej wolny od opinii otoczenia, ale mają jednak na niego wpływ. Jak robił prawo jazdy ojciec powiedział mu że nie zda. Strasznie się tym przejął, był smutny, przybity. I stało się tak jak mówił ojciec - nie zdał. Takie sytuacje strasznie podkopują wiarę we własne możliwości. Za to ja w pełni zgadzam się z tym co mówi o mnie ojciec i strasznie przeszkadza mi to w realizacji jakichkolwiek marzeń. Czasem myślę że gdybym zamieszkała z dala od ojca zaczęłabym nabierać wiatru w żagle. Wszystkie moje pomyśly są wiecznie krytykowane. Kurs fryzjerski - ''rączki ci muszą chodzić a nie masz drygu w rękach'', kurs na wózki widłowe - ''jak ty nawet rowerem nie umiesz jeździć''.Staram się nie brać do siebie docinek bo ojciec zawsze każdego krytykował i gnębił. Problem w tym że mój ojciec niestety zawsze i w każdej sprawie ma rację. Myślę ostatnio o tym prawie jazdy i stwierdziłam że zrobię je w tajemnicy przed rodziną żeby mi nie dogryzali jeśli się nie uda i żeby nie czuć presji.
Zwykła ludzka złośliwość, rywalizacja i przyrodnicza walka o byt a osoba w depresji potrafi to tak rozdmuchać, i wziąć do siebie, że jej naprawdę zaszkodzi. Zdanie podkreślone to typowa depresja. Taka reakcja siebie samego. Śmiertelna depresja. Uciekać od choroby i złych ludzi, jak nie samemu to z pomocą lekarzy i psychologów.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Czy da się to naprawić ?

Post autor: cezary123 »

I nie mścić się za koszącego ojca na swoich chłopakach. Nie roznosić dalej tego zła, bo będzie większa wina niż tamtego. Nie dać się zaindukować taką postawą.
ODPOWIEDZ

Wróć do „mój partner jest chory”