Choroba a rozwód

Moderator: moderatorzy

Awatar użytkownika
moi
moderator
moderator
Posty: 27824
Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
Gadu-Gadu: 9
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Kontakt:

Re: Choroba a rozwód

Post autor: moi »

salydus pisze:
moi pisze:Przeraża mnie Twoja pogarda dla kobiet.
Nie dla kobiet, ale dla cwaniar żyjących z cudzej pracy.
To dlaczego nie napiszesz o mężach-pasożytach, żyjących na koszt kobiet. Takim pasożytem był mój ojciec. Zarabiał o wiele więcej niż matka, ale pieniądze kończyły mu się po trzech dniach. Wszystko, co mieliśmy w domu, zawdzięczam mamie: ona kupiła pierwszy kolorowy telewizor, robiła remonty domu, itd. A ojciec balował. Takich mężów jest wielu, zapewniam Cię. Pisz i o nich w kontekście pasożytnictwa i cwaniactwa.

Pozdrawiam.m.
Awatar użytkownika
moi
moderator
moderator
Posty: 27824
Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
Gadu-Gadu: 9
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Kontakt:

Re: Choroba a rozwód

Post autor: moi »

salydus pisze:
moi pisze: To dlaczego nie napiszesz o mężach-pasożytach, żyjących na koszt kobiet. Takim pasożytem był mój ojciec. Zarabiał o wiele więcej niż matka, ale pieniądze kończyły mu się po trzech dniach.
To proste - tacy mężczyźni są społecznie piętnowanymi, wyśmianymi nieudacznikami lub trutniami i jest ich o wiele, wiele mniej niż kobiet-pasożytnic.
Mylisz się: mój ojciec był powszechnie szanowanym człowiekiem. Nikt nie przypuszczał, że utrzymuje go żona. Takich mężów jest mnóstwo. Mnóstwo. A Ty się skupiasz tylko na kobietach.

Pozdrawiam.m.
Awatar użytkownika
moi
moderator
moderator
Posty: 27824
Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
Gadu-Gadu: 9
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Kontakt:

Re: Choroba a rozwód

Post autor: moi »

Ależ nie usuwałam żadnych postów! Nie wiem, skąd takie przypuszczenia? Za to na poprzedniej stronie umieściłeś trzy takie same posty i dwa z nich usunę, bo są dublem.

Pozdrawiam.m.
Awatar użytkownika
moi
moderator
moderator
Posty: 27824
Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
Gadu-Gadu: 9
Lokalizacja: Dolny Śląsk
Kontakt:

Re: Choroba a rozwód

Post autor: moi »

Oczywiście, że mój post istnieje. Popatrz powyżej swoich postów. To jest właśnie ten post.
moi pisze:
salydus pisze:
moi pisze: To dlaczego nie napiszesz o mężach-pasożytach, żyjących na koszt kobiet. Takim pasożytem był mój ojciec. Zarabiał o wiele więcej niż matka, ale pieniądze kończyły mu się po trzech dniach.
To proste - tacy mężczyźni są społecznie piętnowanymi, wyśmianymi nieudacznikami lub trutniami i jest ich o wiele, wiele mniej niż kobiet-pasożytnic.
Mylisz się: mój ojciec był powszechnie szanowanym człowiekiem. Nikt nie przypuszczał, że utrzymuje go żona. Takich mężów jest mnóstwo. Mnóstwo. A Ty się skupiasz tylko na kobietach.

Pozdrawiam.m.
Nadal istnieje.


Twoje zdublowane posty kasuję.

Pozdrawiam.m.
kij w mrowisku
zarejestrowany użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: pt sie 03, 2012 9:50 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: kij w mrowisku »

Dalszy ciąg.
Chyba przestało mnie boleć. Było minęło. Jakieś dziesięć lat ulegałem chorobliwej podejrzliwości, nieufności wobec świata, tępej zasadniczości i umysłowemu zatwardzeniu żony. Gdy do mnie dotarło, że to stan "przedchorobowy" wpadłem w złość, która tliła sie jeszcze gdy pisałem poprzedni długi post. Jednak poczytałem tu trochę, zainspirowany wypowiedziami forumowiczów przeczytałem "schizofrenię" Kempińskiego. Dziś rozumiem już Wasze współczucie do chorych, empatię, podzielam to uczucie.

Tym bardziej współczuję, wiedząc, że wiele osób albo nawet wszystkie, razem z moją małżonką, osób o dobrym sercu, tak nieświadomie, a zarazem brutalnie oddziałuje na swoje rodziny, swoich bliskich. Wyglądają jak "sprawcy", którymi tak naprawdę nie są. To nie umniejsza wagi wyrządzonych krzywd, do których za wszelką cenę nie wolno dopuszczać, ale też, w kontekście mojego własnego uwolnienia się od zadawnionych uprzedzeń, tym większe rodzi się we mnie współczucie do chorych, nie litość. Jestem świadkiem jak żona powoli dochodzi do siebie po swoim pierwszym epizodzie. Trwa to podobno wyjątkowo długo, jak mówią lekarze. W miarę jak opadają kurtyny nonsensu, zaczyna dostrzegać świat, który ją otacza. Widzę, jak przygniata ją ciężar tego wszystkiego, do czego nieświadomie lecz aktywnie się przyczyniała. Widzę jak boleśnie sobie to uświadamia. Nie jest winna, chociaż pooczucie winy ją przygniata. Wychodzi z tego, na razie w swój dobrze mi znany, przerażający świat lęków i współuzależniających uwarunkowań, które wcześniej doprowadziły ją do choroby. To moim zdaniem jej pierwszy krok, a nie ostatni w kierunku ozdrowienia.

Współczucie i empatia nie zmieniają faktu, że stać mnie tylko na twardą miłość wobec niej. Nadal wiem, że nie będzie ustępstw z mojej strony w sprawach zasadniczych. Ale smakuje to inaczej, dostrzegam nareszcie jakąś szansę na sukces, bez pośpiechu, nadal widzę, że niewiele mogę pomóc w tej sprawie. Ona sama musi nabrać ochoty na życie, aby ruszyć do światła, na razie twierdzi że jej nie ma i raczej nic z mojej strony tego nie zmieni. Ona nie jest pewna, że to choroba. Mogę tylko za radą Kępińskiego nalegać, aby zechciała zobaczyć jak piękne życie jest po tej stronie króliczej nory, pokazywać, wciągać, dawać przykład. Wspaniała rada, sensowna, chyba jedyna tak przydatna spośród tych, które znalazłem. Bo tzw. opieka, polegająca na hodowaniu choroby, albo tolerowaniu skrajnych zachowań czy przyzwoleniu na urojony pogląd wraz z jego skutkami wydaje mi się cały czas co najmniej kuriozalna.

Kępinski pisze o stanie chłodu emocjonalnego, pełnym lęków, obaw, chęci kontroli, wycofania jako o stanie przedchorobowym. Czterdzieści lat temu nie wnika w istotny sposób skąd bierze się taki stan. Jako klasyk stwierdza generalnie, że "w zasadzie nie wiadomo". Wtedy jeszcze nie "wynaleziono" syndromu dysfunkcyjnych rodzin, jak DDA, ani tym bardziej terapii, która ten syndrom niweluje, a której miażdżącą skuteczność doskonale znam z własnego doświadczenia. U żony ten stan trwa odkąd ją poznałem, znam jego przyczynę, mechanizmy jakie tam występują, więc wydaje mi się, że w jej przypadku to jest miejsce, w którym pracując, może odzyskać zdrowie. Czy się mylę? Nie mam pojęcia, Kępiński tylko liznął temat, a potem psychiatria poszła w kierunku leczenia chemią i chyba dzisiaj nikt się nad tym nie będzie zastanawiał. Z kolei w jego czasach jak zrozumiałem, nie było metod pozwalających postawić pacjenta na nogi w ciągu kilku tygodni tak skutecznie by móc z nim normalnie rozmawiać zupełnie nie likwidując psychologicznych uwarunkowań choroby. Czepiam się nadziei mając świadomość, że to nadal loteria. Czy ktoś wie coś więcej na ten temat, że "zaburzenia adaptacyjne" albo "problemy adaptacyjne", na które moża wiele zaradzić, są główną przyczyną psychozy, a nie, tak jak twierdzi wielu - są jej elementem, albo wręcz objawem? Przez tyle lat?

Pozdrawiam
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

Przeczytam Kępińskiego i się zastanowię. Coś w tym jest. Raczej to przyczyny. Pytanie, co jest przyczyną tych zaburzeń adaptacyjnych i ogólnej postawy wobec świata i ludzi, przed chorobą.
Ostatnio zmieniony czw paź 18, 2012 8:24 pm przez cezary123, łącznie zmieniany 1 raz.
kij w mrowisku
zarejestrowany użytkownik
Posty: 10
Rejestracja: pt sie 03, 2012 9:50 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: kij w mrowisku »

cezary123 pisze:Przeczytam Kempińskiego i się zastanowię. Coś w tym jest. Raczej to przyczyny. Pytanie, co jest przyczyną tych zaburzeń adaptacyjnych i ogólnej postawy wobec świata i ludzi, przed chorobą.
W przypadku mojej żony to dzieciństwo w rodzinie czynnego alkoholika. To oznacza brak środowiska w którym jest bezpiecznie - stałe poczucie zagrożenia, najpierw przed agresją, potem w ogole, brak wzorca pozytywnych relacji, brak wzorca podejścia do świata i do życia. To co wie dziecko alkoholika opuszczając dom, to że ogolnie będzie źle i dlaczego ludzie tego nie dostrzegają.

To mniej więcej tak jakby wychowywać się w czasie 20 letniej wojny, a potem trafić do świata gdzie panuje pokój. Nie rozumiesz nic, za wyjątkiem aktów agresji, ktore czasem się trafiają, jak to w życiu. Dla ciebie są sednem życia, bo tylko takie znasz, dla świata to epizody, które pomija się i nie zwraca uwagi w kontekście miliona innych, ciekawszych, twórczych i przyjemniejszych spraw. Tego miliona spraw albo nie widzisz, albo nie rozumiesz i nie chcesz przez to ich widzieć. A kiedy zaczniesz analizować to czego nie rozumiesz, zawsze będziesz robić to pod kątem własnych doświadczeń, czyli na przykład dociekać będziesz jaki skutek wojenny ma mieć zbieranie znaczków. Czy potem robi się z nich amunicję? A może to rodzaj szyfru? I dlaczego ludzie nie unikają dnia? Dlaczego jawnie, bez broni gromadzą się publicznie? Przecież zawsze może być nalot! Oni są bezbronni! Gdzie jest ukryty sens?

To samo dotyczy dzieci z innych dysfunkcyjnych rodzin, gdzie ojciec lub matka miało uzależnienie lub było brutalem i despotą, perfekcjonistą, etc. Syndrom wygląda tak samo.

Wiecej chyba na
http://www.dda.pl
Pozdrawiam
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

I wydaje się, że ta postawa która przed chorobą była tylko przyczyną, dopiero w trakcie schizofrenii powraca w wyolbrzymionej, zniekształconej, psychotycznej formie jako objaw.
Warto rozpoznawać i zapobiegać przyczynom, niż później leczyć psychozę i jej objawy.
tough _luck
zaufany użytkownik
Posty: 277
Rejestracja: śr paź 19, 2011 9:28 pm

Re: Choroba a rozwód

Post autor: tough _luck »

cezary123 pisze:
kij w mrowisku pisze:W moich wypowiedziach nie ma empatii.
Tylko marzenie o zdrowej, idealnej, nowej żonie :lol:
Powodzenia.
A co w tym złego? Dopiero dzisiaj przeczyłam spory fragment tego wątku i odetchnęłam z ulgą, że można problem spojrzeć tak, jak "kij w mrowisku". Ja od lat biczowałam się myślą, że niezaradnego, bo diagnozę postawiono dopiero półtora roku temu, życiowo człowieka ni można pozostawić samemu sobie.
A teraz, po otrzeźwieniu diagnozą synka, zrozumiałam dopiero, jak płonne były moje nadzieje, że z chorym ojcem stworzę dzieciom zdrowy dom. No way.
Przez półtora roku mąż grubo ponad rok spędził w szpitalu. Będąc w domu żył od papierosa do papierosa, a w międzyczasie knuł jakby tu zajrzeć do mojej komórki i wytropić rzekomych kochanków ( uwaga! w liczbie mnogiej), od których nic tam nie było...Ale on i tak widział.
Marzę o zdrowych relacjach ze zdrowym mężczyzną, których nigdy nie miałam, bo mąż najprawdopodobniej był chory, zanim go poznałam. I stałam się matką, opiekunką. A teraz chciałabym pobyć partnerką, może żoną...Czasem wydaje mi się to bez sensu zupełnie, że już za późno...że dzieci...A czasem tak zwyczajnie o tym marzę.
Rozmawiałam dziś z prawnikiem na temat rozwodu. Mąż zniknął. Najprawdopodobniej udał się do szpitala. I krzyż mu....
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

No to rzeczywiście niezaradny jak o tym jeszcze nie wie.
A może też udał się do prawnika? :lol:
Powodzenia.
Trzeba tak było od razu, zamiast tak długo męczyć się wzajemnie i bawić w dom.
Żonaty, czy rozwiedziony też będzie musiał żyć i zdrowieć.
Spojrzysz na niego z innej perspektywy- jak na zwykłego chorego człowieka, nie małżonka i żywiciela rodziny.
tough _luck
zaufany użytkownik
Posty: 277
Rejestracja: śr paź 19, 2011 9:28 pm

Re: Choroba a rozwód

Post autor: tough _luck »

Ten żart, że może też udał się do prawnika świadczy o tym, jak bardzo nie rozumiesz sytuacji. On nie mógł udać się do prawnika bo jest prawie martwy. I ta martwota jest zakaźna. Ja też nic nie robię od czasu, gdy wyszedł ze szpitala. Wrócił.A ja prawniczką rozmawiałam bo to moja znajoma i zadzwoniła akurat.
Zarażenie martwotą potwierdza też starszy syn,nie uczy się, nic mu się nie chce. Nasz dom jest martwy.
Nie , mąż nie utrzyma się sam, w grę wchodzi tylko jakiś ośrodek zamknięty albo np. dworzec.
Nie wiem, czy spojrzę z innej perspektywy na człowieka, który zabrałby dzieciom ostatnie pieniądze wiedząc, że są głodne, aby kupić sobie papierosy. Nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek to zrozumiała.
Cały czas wydaje mi się, że to jakiś koszmar, w którymś momencie się obudzę i będzie normalnie.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

A to współczuję.
To nie koszmar lecz choroba. Miliony ludzi tak kończą.
Może to i koszmar ale powszechny.
tough _luck
zaufany użytkownik
Posty: 277
Rejestracja: śr paź 19, 2011 9:28 pm

Re: Choroba a rozwód

Post autor: tough _luck »

Ale ja nie znam tych milionów ludzi. A znam moje dzieci. One nie mają dziadków,babć, cioć, wujków.
Mają tylko chorego ojca i współuzależnioną od choroby matkę, która bardzo się stara stworzyć im namiastkę normalnego domu. Ale jej nie wychodzi.
Jedno z nich ma niewielkie szanse na normalne życie. Tego też nie mogę zmienić i chce mi się wyć.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

Może nie będzie tak źle. Dziecko jest młode i jak trafi na dobrych wychowawców i lekarzy może osiągnąć więcej niż niektórzy przeciętni ludzie bez autyzmu, którzy sobie wszystko w życiu olewają.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

Najpierw jednak zauważmy, że niekiedy małżonek bywa niewinną ofiarą rozwodu, mianowicie bardzo się starał uratować swoje małżeństwo, nie chciał i nie zgadzał się na rozwód, a mimo to rozwód został orzeczony. „Może zdarzyć się – mówi o takich sytuacjach Katechizm Kościoła katolickiego – że jeden ze współmałżonków jest niewinną ofiarą rozwodu orzeczonego przez prawo cywilne; nie wykracza on wówczas przeciw przepisowi moralnemu. Istnieje znaczna różnica między współmałżonkiem, który szczerze usiłował być wierny sakramentowi małżeństwa i uważa się za niesłusznie porzuconego, a tym, który wskutek poważnej winy ze swej strony niszczy ważne kanonicznie małżeństwo”.

Celem rozwodu zawsze – i jak się wydaje, bezwyjątkowo – jest rozerwanie małżeństwa, a więc rozwód zawsze jest czymś złym. Czymś złym jest nie tylko wnoszenie pozwu rozwodowego, ale również zgoda na rozwód, namawianie do niego, tendencyjne świadczenie w sądzie na jego rzecz (a przecież u nas wręcz plagą w procesach rozwodowych są fałszywi świadkowie!), przekonywanie, że rozwód to przecież nic złego, że to tylko prawna formalność, która w życiu duchowym niczego nie zmienia itp.

Jednak często zdesperowani małżonkowie wnoszą pozew o rozwód, żeby chronić jakieś bardzo ważne dobro swojej rodziny i jednocześnie mają w sercu pragnienie dochowania wierności przysiędze małżeńskiej. Na przykład jedno z małżonków stało się nałogowym hazardzistą albo nieodpowiedzialnym kredytobiorcą, a prawo danego państwa nie dopuszcza ustanowienia rozdzielności finansowej między małżonkami – wówczas drugi małżonek, dla ratowania rodziny przed nędzą i większymi jeszcze długami, stara się tę rozdzielność uzyskać, decydując się na rozwód. Ale przecież nie rozwód jest celem jego działań. On chce uzyskać rozdzielność majątkową, której w tym państwie nie da się inaczej osiągnąć.

Zatem jeśli uznajemy, że rozwód jest czymś złym, nie próbujmy go usprawiedliwiać zasadą podwójnego skutku. W Polsce możliwe jest uzyskanie zarówno rozdzielności majątkowej, jak i separacji. Ta druga umożliwia m.in. zabezpieczenie opieki nad dziećmi i obronę majątku nie gorzej niż rozwód – tym zaś się od niego różni, że nie dając małżonkom prawa do związków następnych, ułatwia ich ewentualne pojednanie.
http://prasa.wiara.pl/doc/1291313.Slubuje-ci-wiernosc/2
Coś w tym jest :)
Awatar użytkownika
Feniks303
zaufany użytkownik
Posty: 213
Rejestracja: śr lis 17, 2010 5:59 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: Feniks303 »

cezary123 pisze:Najpierw jednak zauważmy, że niekiedy małżonek bywa niewinną ofiarą rozwodu
Jesli ktoś tutaj miałby być niewinną ofiarą to była by nią Agnieszka06 i jej dzieci. Rozumiem koleżankę z forum i liczę że uda jej się doprowadzić do rozwodu czy separacji. Nie trzeba być geniuszem, żeby dojrzeć co tak naprawdę się dzieje w domu Agnieszki06. Chory, który nie wiem z jakiego powodu i nie odważam się orzekać o tym, nie wykazuje inwencji, samodyscypliny, motywacji do jakichkolwiek zmian. Jego opieszałość ściąga Agnieszkę06 i jej dzieci w syndrom współcierpienia. W zasadzie to co robi Agnieszka jest walką o wszystkich. To jak wyrzucenie z domu własnego dziecka zarzywającego narkotyki. Trudny krok ale konieczny. Tylko tak osoba chora może jeszcze próbować walczyć o siebie. Tylko to trzeźwiące zagrożenie rzeczywistością i radykalnymi prawami społeczeństwa może ocucić i nauczyć czegoś jeszcze. Bycie razem w tym układzie to wielkie wyzwanie dla Agnieszki, które będzie utrwalać patologię taką jak wysiłek tylko jednego rodzica w walce o normalność. Agnieszka06 zamiast męża który, powinien być wsparciem ma uzależnionego od nikotyny narkomana, który ukradnie pieniądze na chleb żeby zajarać. I nawet gdy ktoś da mu myśl że okrada własną rodzinę i zmusza żonę do jeszcze cięższej pracy, pomyśli, to nie moja praca więc jakoś to bedzie. Brak decyzji Agnieszki odnośnie separacji lub rozwodu będzie równoznaczna ze zgodą na patologie, bo brak motywacji to tylko czubek góry lodowej zaniedbania siebie tego pana.

pozdrawiam Agnieszko
Ostatnio zmieniony wt mar 19, 2013 6:34 pm przez Feniks303, łącznie zmieniany 1 raz.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

Zgadzam się, że powinni pójść we swoje strony. Zaciekawiło mnie jednak stanowisko KK mówiące o braku prawa odseparowanych małżonków do zawarcia kolejnych związków.
Chodzi o to, że Agnieszka06 uwolni się wprawdzie od złego toksycznego partnera i to będzie w całości to o co jej chodziło, a jednak to jeszcze nie będzie szczęście. To już jej osobista sprawa, ale wybór formy rozstania ma znaczenie.
Być może trudno będzie jej samotnie dokończyć wychowywanie synów, a nawet jeżeli, to przecież sama też swoje własne życie ma od dawna w pewnym sensie zmarnowane.
Należy się jej współczucie.

Jeżeli wiedzieli co robią i co ryzykują biorąc ślub, to nie wiadomo czyja wina, że tak się potoczyło.

Z dawniejszych wypowiedzi Agnieszki06 wynika, że najpierw chciała chorobę męża zrozumieć, potem z odpowiedzialności za niego pomóc mu stanąć na nogi, jeszcze potem pogodzić się całkowicie z sytuacją i uznać za znośną "bo tak miało być", a wreszcie z przerażeniem i wyczerpaniem odkryć swoją bezsilność i obiektywną prawdę, że choroba męża może zniszczyć dzieci i ją samą fizycznie, ekonomicznie i psychicznie.
Myśle, że powinni postarać się po prostu o unieważnienie. Małżeństwo zawiera się aby świadomie dać sobie miłość i szczęście i doświadczyć razem większego dobra niż oddzielnie, a tu jest na odwrót. Jeszcze te problemy finansowe i wspólne długi.
No faktycznie im dłużej będą to ciągnąć tym gorzej.
Mnie też ciekawi czy mąż Agnieszki06 odpowiada za siebie, czy choroba poczyniła takie postępy, że nie jest świadomy konsekwencji swoich czynów.




Najtrudniej mają katolicy ale to jest najbardziej fascynujące: zrozumieć czy prawdziwe małżeństwo w ogóle, kiedykolwiek było zawarte.

O tym, co powoduje nieważność małżeństwa, mówi kilkanaście kanonów prawa kościelnego. Nie sposób w tym miejscu omówić je wszystkie szczegółowo. Można je podzielić na trzy grupy. Pierwsza to tzw. przeszkody małżeńskie. To na przykład brak wymaganego wieku, impotencja, małżeństwo z kimś innym, zbyt bliskie pokrewieństwo itd. Druga kategoria przyczyn to tzw. wady zgody małżeńskiej. To sprawa bardziej skomplikowana. Małżeństwo powstaje przez decyzję mężczyzny i kobiety. Kanony określają sytuacje, w których zachodzi jakiś defekt w zgodzie małżeńskiej, np. przymus, strach, brak świadomości. Nieraz ktoś symuluje małżeństwo, czyli jego zgoda jest pozorna, udawana, albo całkowicie, albo częściowo (kiedy ktoś wyklucza jakiś ważny przymiot małżeństwa, np. posiadanie potomstwa). Trzecia grupa przyczyn nieważności to sytuacja jakiegoś formalnego uchybienia przy zawieraniu kościelnego małżeństwa.

Sądy kościelne orzekają nieważność małżeńską na podstawie różnych kanonów. Ale dziś najczęściej na podstawie kan. 1095 nr 3. Mówi on, że „niezdolni do zawarcia małżeństwa są ci, którzy z przyczyn natury psychicznej nie są zdolni podjąć istotnych obowiązków małżeńskich”. Przepis ten pojawił się w nowym kodeksie prawa kanonicznego z roku 1983. Poprzedni kodeks (z roku 1917) nie zawierał tego przepisu, choć od zawsze za niezdolnych do małżeństwa uważano ludzi obarczonych chorobą psychiczną. Za sformułowaniem obecnego kan.1095 stoi rozwój wiedzy o człowieku, głównie psychiatrii i psychologii. Rozumiemy dziś
lepiej niż dawniej, że istnieją takie formy patologii osobowości, które mogą uniemożliwić podjęcie „istotnych obowiązków małżeńskich”. Przykład: mężczyzna jest tak silnie uzależniony od matki, że nie jest w stanie podjąć samodzielnej decyzji bez jej pomocy. To wychodzi na jaw dopiero po ślubie i uniemożliwia budowanie wspólnoty małżeńskiej. Sąd biskupi w takich sytuacjach musi zaczerpnąć opinii biegłego psychologa, który diagnozuje, czy mamy do czynienia rzeczywiście z zaburzeniem osobowości.

Sędzia jest również pasterzem

Papieże, od Piusa XII, przez Pawła VI i Jana Pawła II, bili na alarm z powodu rosnącej liczby procesów o nieważność. Rok temu Benedykt XVI w swoim dorocznym przemówieniu do Roty Rzymskiej, najwyższego kościelnego trybunału, przestrzegał, by sądy zbyt pochopnie nie orzekały nieważności małżeństwa na podstawie kanonu 1095. Papież nawiązał do uwag Jana Pawła II, który już 20 lat temu dostrzegał ten problem. Benedykt XVI akcentował, że psychiczna niezdolność do podjęcia zasadniczych obowiązków małżeńskich jest czymś wyjątkowym i nie należy jej mylić z trudnościami, które pojawiają się w każdym małżeństwie. Orzekanie nieważności jest dopuszczalne wtedy, gdy mamy do czynienia z autentyczną anomalią psychiczną, która istniała w momencie zawierania ślubu.

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/Z/ZR ... znosc.html




Na przykład to:
Może niezupełnie pasuje do sytuacji małżeństwa Agnieszki06, ale to naprawdę ciekawe. A co jeżeli to żona jest aż tak jeszcze uzależniona psychicznie od mamusi? :wink:

Przykład: mężczyzna jest tak silnie uzależniony od matki, że nie jest w stanie podjąć samodzielnej decyzji bez jej pomocy. To wychodzi na jaw dopiero po ślubie i uniemożliwia budowanie wspólnoty małżeńskiej. Sąd biskupi w takich sytuacjach musi zaczerpnąć opinii biegłego psychologa, który diagnozuje, czy mamy do czynienia rzeczywiście z zaburzeniem osobowości.



http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TA ... noscm.html

http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TA ... ie_03.html
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TA ... ie_nm.html
http://www.opoka.org.pl/biblioteka/T/TA ... -slub.html

A to jeszcze ciekawsze:
Biblia przewiduje tylko jeden powód, który mógł doprowadzić do rozwodu: jeżeli mąż znajdzie u żony coś odrażającego (hebr. erwat dawar; Pwt 24, 1). Problem w tym, że oni chcieli, by „coś odrażającego” oznaczało „jakikolwiek powód”! Dla sprawiedliwości jednak dodać należy, iż oponenci Jezusa nie stanowili żadnego poważnego nurtu w judaizmie. Nauka faryzejska, która funkcjonuje do dziś jako ortodoksyjny judaizm, zwraca uwagę na to, że coś naprawdę odrażającego można łatwo odkryć przed ślubem. Dlatego też dzisiejsi Żydzi nie dopuszczają do ślubu bez możliwości spotkania się pary młodej (jak to czyniono nieraz w starożytnych kulturach, zwłaszcza na Wschodzie) i jeżeli któreś z narzeczeństwa ma jakiekolwiek opory, do ślubu nie dochodzi. Dzięki temu, kiedy któryś Żyd przychodzi do rabina i mówi, że znalazł w swojej żonie coś odrażającego, rabin może odpowiedzieć po prostu: „Widziały gały, co brały!”. Zatem problem rzeczy „odrażających” sprowadza się do zagadnień, które zostały ukryte w okresie narzeczeństwa i ujawniły się dopiero po ślubie.


I właśnie w tym kontekście powinniśmy odczytywać dalsze wyjaśnienia Pana Jezusa: „A powiadam wam: »Kto oddala swoją żonę – chyba w wypadku nierządu – a bierze inną, popełnia cudzołóstwo. I kto oddaloną bierze za żonę, popełnia cudzołóstwo«” (Mt 19, 9). Z tych słów jednoznacznie wynika, że każdy związek rozwiedzionego mężczyzny z jakąkolwiek kobietą i rozwiedzionej kobiety z jakimkolwiek mężczyzną w oczach Jezusa jest równoznaczny z cudzołóstwem.

Niestety, część dzisiejszych chrześcijan pragnęłaby odczytać te słowa inaczej. Niektórym chciałoby się wierzyć, że Jezus przyzwala na rozwód „w wypadku nierządu”, rozumianego dziś jako zdrada małżeńska. Wydaje się to logiczne, ale niestety stoi w sprzeczności z kontekstem kulturowo-religijnym, w jakim te słowa zostały wypowiedziane.

http://www.fronda.pl/a/czy-jezus-akcept ... 18672.html

Jeżeli współmałżonek jest bity i poniżany, a dzieci krzywdzone i żyjące w strachu i druga strona nie ma się już siły do życia w takim chorym związku małżeńskim, to czy Kościół poparłby w takim wypadku separację małżonków?


Kościół nie jest aż tak niemądry, aby nie znał sytuacji bolesnych. Lekarstwem akceptowanym w Kościele jest separacja. Życie osobno. Nie rozłąka, ale następny związek małżeński jest kwalifikowany jako grzech. Jeśli się okaże, że rzeczywiście przed ślubem było dobrze, a w małżeństwie zachowanie współmałżonka zupełnie inne, to być może są podstawy do zakwestionowania ważności małżeństwa. Bo może było to oszustwo, zatajenie czegoś istotnego. Można zwrócić się do sądu kościelnego o stwierdzenie nieważności związku. To nie jest zakończenie ważnego małżeństwa, tylko stwierdzenie, że od początku kanonicznie był nie ważny.

http://www.fronda.pl/a/ks-szostek-separ ... 14265.html



Jedenaście fałszywych powodów do zawarcia małżeństwa
http://adonai.pl/narzeczenstwo/?id=26
A to święta prawda.
8 ciekawe ale prawdziwe.
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

tough _luck pisze: Mają tylko chorego ojca i współuzależnioną od choroby matkę, która bardzo się stara stworzyć im namiastkę normalnego domu. Ale jej nie wychodzi.
Jedno z nich ma niewielkie szanse na normalne życie. Tego też nie mogę zmienić i chce mi się wyć.
Indukcja.
Minęło 3 lata.
I jak tam Twój pijany, chory, niezaradny mąż, który wpakował biedną rodzinę w długi?
Udało się przerwać krwotok? ;)
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

On w ogóle jeszcze żyje?
cezary123
zaufany użytkownik
Posty: 26682
Rejestracja: pn paź 10, 2011 8:47 pm
płeć: mężczyzna

Re: Choroba a rozwód

Post autor: cezary123 »

Feniks303 pisze: brak motywacji
Pewnie ten rozwód go zmotywował nareszcie.
ODPOWIEDZ

Wróć do „mój partner jest chory”