I rzeczywiście przez dwa lata żyłem sobie i pracowałem.
Oczywiście w zakładach pracy chronionej.
Niestety od półtorej roku systematycznie pogarszał się mój stan zdrowia. Przyplątał mi się silny suchy kaszel nie dający spać, nieustanny katar, ciągłe osłabienie i nasiliły mi się bóle kręgosłupa z którymi borykam się od czasu gdy doznałem kontuzji podczas pracy jako pilarz w lesie gdy miałem 20 lat.
Dwa dni przed Bożym Narodzeniem zeszłego roku dostałem pierwszego ataku rwy kulszowej. Potworny, trudny do wyobrażenia ból. Przeżyłem ten czas tylko dlatego, że miałem porobione zapasy na święta.
Dostałem skierowanie na rezonans za 8 miesięcy, czyli na sierpień i też na sierpień termin do alergologa.
Pracowałem dalej, jednak czułem się coraz gorzej. W końcu kwietnia złożyłem wypowiedzenie, bo nie byłem już w stanie chodzić do pracy.
Od tego czasu byłem bezrobotny do 06 grudnia zeszłego roku.
Zaczęły kończyć mi się pieniądze a do neurochirurga, bo prawdopodobnie czeka mnie operacja, termin pierwotnie dostałem dopiero na lipiec tego roku.
A reszta jest w treści odwołania. Może komuś się przyda, może ktoś coś doradzi, może kogoś ostrzegę.
Dnia 07.01.2019 pracodawca wypowiedział mi umowę o pracę z mojej winy bez okresu wypowiedzenia. Jako powód podał moją nieusprawiedliwioną nieobecność od dnia 24.12.2018. Rzeczywiście od dnia 24.12.2018 nie pojawiam się w pracy i się już w niej nigdy u tego pracodawcy nie pojawię. Jednak winę za to ponosi w stu procentach mój pracodawca i jego kryminalne metody „gospodarowania zasobami ludzkimi”.
Mój pierwszy kontakt z pracodawcą miał miejsce 05.12.2018. Przyszedłem zapytać się o pracę i usłyszałem, że mam czym prędzej iść załatwiać badania i że będę zatrudniony. Przy okazji dowiedziałem się, że kobieta z którą rozmawiam jest moją sąsiadką z bloku. W Legnicy mieszkam od dwóch lat i nie mam pojęcia, kto jest moim sąsiadem a ponieważ nie naruszam zasad współżycia społecznego, nie łajdaczę się i nie prowadzę z nikim wojen uznałem to za rzecz nieistotną. Nie rozpoznałem w ogóle tej pani w średnim wieku jako mojej sąsiadki. Sprawa mojego sąsiedztwa z tą panią, która była chyba kierowniczka rejonu w tej firmie, miała zaważyć na moich dalszych pracowniczych losach.
Na badania wstępne do lekarza medycyny pracy poszedłem nie mając pojęcia jak będzie wyglądać moja praca, na jakim obiekcie będę pracował i w jakich godzinach.
06.12.2018 przyniosłem komplet dokumentów, czyli badanie lekarskie, zaświadczenie o niekaralności, orzeczenia z ZUS i orzeczenie o niepełnosprawności bo jestem osobą niepełnosprawną i praca miała mieć charakter chroniony, dostosowany do mojego stanu zdrowia i niepełnosprawności. W odpowiedzi „moja sąsiadka” zarzuciła mnie stertą dokumentów do podpisu z których żaden nie był umową o pracę ani nie dotyczył warunków w jakich będę zatrudniony czy ile będę zarabiał. Reszta to były druki podpisywane przeze mnie in blanco. Nie podobało mi się to, ale postanowiłem dać tym ludziom kredyt zaufania. Wysłano mnie do domu z mundurem za to bez umowy o pracę i powiedziano, że jutro, czyli 07.12.2018, mam przyjść do pracy. Gdzie mam pracować nie wiedziałem. Kazano mi czekać na telefon. Wróciłem półżywy do domu tuż przed piętnastą i zjadłem pierwszy tego dnia posiłek, bo na badania poszedłem na czczo. Zadzwonili niecałą godzinę później, kazali wyjść z domu i iść w kierunku obiektu o którego położeniu nie miałem pojęcia. Już jak wychodziłem była noc. Udało nam się znaleźć tylko dzięki telefonowi a potem z „moją sąsiadką” i uzbrojonymi panami z grupy interwencyjnej pojechaliśmy na obiekt.
Obiekt okazał się budą na budowie. Remont mostu kolejowego na rzece przy ulicy Jarzębinowej w Legnicy. Posterunek nazywał się Bud-Most. Teren z pozorowanym tylko ogrodzeniem, materiałami i narzędziami złożonymi przy drodze. Całe zaplecze sanitarne to toi-toi. Utrudniona możliwość obserwacji terenu z kontenera pracowniczego z powodu zepsutej, opadającej rolety. Cały warsztat pracy to było pudełko po butach z książką służby, telefonem i ładowarkami. Rozwalający się fotelik komputerowy bez możliwości oparcia się. Reszta mebli to plastikowe meble ogrodowe, gdy spróbowałem siąść na jednym z tych krzesełek połamałem je.
Dowiedziałem się ponadto, że będę pracował po 15 godzin a być może dłużej. Od razu zaprotestowałem. Poinformowałem wszystkich, że mój stan zdrowia nie pozwala mi na pracę w tych warunkach nawet przez 15 godzin a co dopiero więcej. Pierwsze co usłyszałem to, że będę robił co mi każą albo pożałuję. Gdy odpowiedziałem, że nie mając z nimi podpisanej umowy w ogóle nie muszę świadczyć im jakiejkolwiek pracy zaczęli łagodzić stanowisko i zapewniać, że to tylko tymczasowo i najdalej do 10.01.2019 zmienię na obiekt na taki z pełnym zapleczem socjalnym.
Chciałem wracać do domu na nogach, ale uparli się, że mnie odwiozą i tu zaczyna się ciekawa historia. Wsiedliśmy do samochodu i zaczęliśmy jechać polną dróżką przez te nadrzeczne ugory a panowie z grupy interwencyjnej będący emerytowanymi policjantami zaczęli przesłuchanie. Oczywiście zaczęło się od szczegółów mojego stanu zdrowia, na co się leczę, u kogo, jak długo, jakie leki biorę, jakie badania miałem robione, jakimi zaświadczeniami dysponuję. Ponieważ nie chciałem im tego mówić szybko zaczęło robić się nieprzyjemnie. Poinformowano mnie, że mogą sprawić, że zniknę, że użyją wobec mnie broni służbowej i powiedzą, że ich zaatakowałem, że z pomocą swoich ciągle pracujących kolegów policjantów zostaną mi podrzucone narkotyki lub materiały pedofilskie i trafię na kilkanaście lat do więzienia. Kiedy nadal nie poddawałem się szantażowi powiedzieli, że zabiją moją siedemdziesięcioletnią matkę i cierpiącą na lekki autyzm i upośledzenie umysłowe siostrę. Pojadą w tym celu pod Kraków i je zamordują jeśli nie będę posłuszny. Rozmową trwała kilkanaście minut. Samochód zatrzymywał się a kiedy chciałem wysiąść ruszał i wolniutko jechał. Nie jestem pewny jaką drogą mnie wieźli. Ponieważ mieli o mnie mnóstwo informacji, które sam im dostarczyłem w procesie rekrutacji wyciągnięcie wielu wrażliwych informacji poszło im stosunkowo łatwo. W tym wszystkim aktywny udział brała „moja sąsiadka” kierowniczka. Ku mojemu zdziwieniu poinformowała mnie, że mnie nienawidzi chociaż nie potrafi powiedzieć co konkretnie mi zarzuca poza niechodzeniem do kościoła i tym, że źle mi z oczu patrzy i że litościwie pozwoli mi ocalić życie i wolność jeśli w trybie natychmiastowym sprzedam mieszkanie i opuszczę Legnicę a najlepiej w ogóle emigruję z Polski.
Oczywiście kiedy już zamknąłem otwarte ze zdziwienia usta powiedziałem, że prędzej umrę niż pozwolę się szantażować a co do pracy to się zastanowię czy w ogóle jutro przyjść. W odpowiedzi usłyszałem kilka kolejnych gróźb i wysadzono mnie pod blokiem.
Tego dnia była pierwsza bezsenna noc jaką zaliczyłem w związku z zatrudnieniem w tej firmie zanim jeszcze zacząłem pracować. Pytania zrezygnować i nie przyjść narażając siebie i rodzinę na odwet, czy pójść i spróbować się czegoś o tej zorganizowanej grupie przestępczej dowiedzieć. Gdybym miał nagrania gróźb zgłosiłbym sprawę do prokuratury. Ja nie znałem nawet nazwisk tych państwa.
Poszedłem do pracy. Umowę o pracę zobaczyłem dokładnie 7 dni później. Przywiózł mi ją na obiekt patrol z grupy interwencyjnej o 3 lub 4 nad ranem.
Z każdym dniem pracy w tych warunkach pogarszał się stan mojego zdrowia. Cierpię między innymi na dyskopatię i związaną z nią rwę kulszową. Siedzenie przez 15 godzin na chybotliwym foteliku przy plastikowym stole ogrodowym o który strach się oprzeć i załatwianie się na zmrożonym toi-toiu nie jest dobre dla nerwu kulszowego.
Kontaktu z przełożonymi żadnego, brak numerów kontaktowych w książce służby lub w innej formie na posterunku. Jedynie komórka z numerem na alarm i do jakiejś „Kasi od pieniędzy”.
Po czterech dniach przerwy przychodzę na szesnastogodzinną nockę z 22/23,12.2018, to jest noc z soboty na niedzielę przed wigilią Bożego Narodzenia. Zastaję zmieniony w czwartek 20.12.2018 grafik na resztę grudnia oraz od razu grafik na styczeń. W miejsce nocki z 24/25 grudnia dostałem dniówkę w wigilię. Ponieważ jestem osobą samotną i nie posiadam w Legnicy nikogo bliskiego to „moja sąsiadka”, która doskonale o tym wie, pozbawiła mnie możliwości zrobienia zakupów na święta. To jednak jest w sprawie najmniej istotne.
W grafiku na styczeń rozpisano mi służby na tym obiekcie do końca miesiąca a nie do dziesiątego, jak było umówione. Tym samym mnie oszukano w sprawie warunków pracy. Żeby było jeszcze lepiej pierwszego i trzeciego stycznia rozpisano mi 24-godzinne służby, których kategorycznie na tym obiekcie odmówiłem ze względu na swój stan zdrowia i skandaliczne warunki pracy.
Ja już w momencie przyjścia do pracy byłem chory i jasnym dla mnie było, że po 24 godzinach służby z posterunku będzie mnie musiała zwieźć karetka pogotowia, bo o własnych siłach do domu nie wrócę.
Zresztą ta służba na którą przyszedłem z 22 na 23 była 16-godzinna a nie przejmowałem jej od budowlańców tylko wyjątkowo od innego pracownika ochrony. To 16 godzin wynikało jedynie z otwartej pogardy okazywanej przez kierowniczkę wobec zdrowia pracowników. Nic innego tego nie uzasadniało. Pełnienie tak długich służb uniemożliwia rzetelne wypełnianie obowiązków i realną ochronę obiektu, który przypomnę nawet nie jest ogrodzony!
Co mogłem zrobić?
Mógłbym zadzwonić do przełożonego i próbować wyjaśnić sprawę, ale na posterunku brak jakiejkolwiek informacji, zarówno nazwiska przełożonego jak również telefonów kontaktowych. Brak jakichkolwiek telefonów oprócz tego na grupę interwencyjną. Zresztą tam zadzwoniłem z informacją, że wypowiadam umowę o pracę, ale zaśmiano mi się w słuchawkę i powiedziano, że postarają się przyjechać by zabrać wypowiedzenie. Jak się później okazało wyjątkowo nie przyjechali.
Napisałem więc oficjalne pismo urzędowe do firmy z informacją, że praca u nich i warunki mi stworzone nijak się mają do tego co powinien zakład pracy chronionej stworzyć osobie niepełnosprawnej, że mój podpis na umowie o pracę został wyłudzony przy pomocy oszustwa i że po świętach udam się do swojej pani neurolog celem otrzymania stosownych zaświadczeń jeśli nie zgodzą się na rozwiązanie umowy za porozumieniem stron.
Sporządzając to pismo miałem zamiar przyjść na rozpisane mi służby w 24i 25 i dopiero w wolny czwartek udać się do lekarza nie po L4 a po orzeczenie o szkodliwości warunków pracy.
Odręcznie sporządzone pismo zostawiłem na posterunku zmiennikowi, informację o tym piśmie zapisałem w książce służby i powlokłem się rano do domu z potwornym bólem pleców promieniującym do lewej nogi.
Problem w tym, że ból nie ustąpił ani wieczór ani rano. Mógłbym oczywiście dzwonić do przełożonych lub na posterunek, ale nie miałem telefonu. Nawet nie wiedziałem kto jest moim przełożonym. Nie zakładałem w ogóle takiego scenariusza, że mógłbym nie przyjść w wigilię do pracy, więc się na niego nie przygotowałem.
A rano ponieważ to wigilia i inni lekarze nie przyjmują pojechałem na pomoc doraźną do szpitala, gdzie lekarz stwierdził atak rwy kulszowej, dostałem zastrzyki i wypisano mi informację do mojego lekarza o stanie zdrowia. Ponieważ to pomoc świąteczna i doraźna zwolnienia nie wystawiono. Miał to zrobić leczący mnie lekarz neurolog po świętach.
Gdy w czwartek po świętach udałem się do swojej neurolog Ewy Słoniec z informacją ze szpitalnej izby przyjęć i wiadomością, że neurochirurg do którego mnie sama skierowała po otrzymaniu wyników rezonansu przyjmie mnie przyjmie mnie 26 lutego usłyszałem najpierw, że ona żadnego zwolnienia mi nie wystawi, bo ona nie uznaje czegoś takiego jak zwolnienia lekarskie a następnie wygłosiła przemowę o tym jaki ze mnie pijak i złodziej bo każdy pijak to złodziej i bez względu na swój stan zdrowia mam iść do pracy i umrzeć w razie konieczności dla swojego pracodawcy. Wszystko to mówi osoba, która mnie leczy na kręgosłup od roku i uznała, że nie obędzie się w mojej sytuacji bez operacji.
Uznałbym po prostu, że pani doktór po świętach zwariowała, gdyby nie rzuciła pod koniec zdania:
„Ależ pan jest głupi, co pan mi mówi o tym 26 lutego jak ma pan wizytę w lipcu. Nie wiedzieć, kiedy ma się wizytę?”
Pani doktór nie mogła wiedzieć o lipcowym terminie wizyty, bo ostatni raz widziała mnie w sierpniu kiedy wypisywała mi skierowanie do neurochirurga. Lipcowy termin podano mi kiedy pierwszy raz byłem w rejestracji 03.12.2018 i ten termin podałem wraz z nazwiskiem swojej neurolog podczas tego wspomaganego groźbami przesłuchania w samochodzie grupy interwencyjnej Jarex 06.12.2018. Natomiast 17.12.2018 szpital dostał dodatkową pulę kontraktu z NFZ i udało mi się przerejestrować na 26 lutego o czym mój pracodawca nie wiedział.
O lipcowym terminie pani doktór mogła się dowiedzieć wyłącznie od mojego pracodawcy o czym ją poinformowałem a na co zareagowała promiennym uśmiechem.
Zwolnienia w czwartek po świętach nie dostałem, bo od pani Słoniec udało mi się wyrwać dopiero o 9, o 9:20 byłem u lekarza rodzinnego, ale tam rejestrują do 7:00 i kazano przyjść następnego dnia.
Resztę dnia spędziłem łażąc z bolącym kręgosłupem i zdrętwiałą nogą po Legnicy w poszukiwaniu lekarza, który mógłby mnie uratować. Byłem także w Inspekcji Pracy, gdzie poinformowano mnie, że nic nie mogą dla mnie zrobić i pracodawca może mnie zwolnić dyscyplinarnie jeśli tylko zechce.
Do domu wróciłem po 18 półprzytomny z bólu, mając trudności z utrzymaniem równowagi, pamiętam jak ludzie mówili, że się spiłem.