Moja historia - cud
Moderator: moderatorzy
Moja historia - cud
Witam! Na schizofrenie zachorowałem w 2008. Przebywałem w szpitalu wraz z wykryciem choroby i niedługo po, jako forma terapii. Byłem raczej zawsze wierzący, i jeszcze przed chorobą słyszałem o cudownych uzdrowieniach w Kościele Katolickim. Często były obecne przy objawieniach maryjnych i związane z osobami świętych. Sam Jezus uzdrawiał, jak i Apostołowie. Znałem też, przez osoby trzecie, osoby uzdrowione. Tutaj szczególnie w kręgach ruchu katolickiego odnowy w Duchu Świetnym. Gdy zachorowałem czułem się fatalnie. Zmiany leków, próba znalezienia tego na którym mógłbym normalnie funkcjonować, i rozpacz. Praktycznie wiedziałem, że już nigdy nie będę funkcjonował jak dawniej. Samopoczucie było fatalne, bark energii.. ale to wszyscy chorzy dobrze znają. Modliłem się do Boga o pomoc. Nie przychodziła mi łatwo modlitwa myślna bo miałem zaburzoną koncentrację i uwagę (chyba w tym był problem). Rodzice modlili się za mnie. Ze dwa razy dali na Msze w mojej intencji. Wiedziałem, że tylko Bóg może mi pomóc, bo co innego - leki? W niedługim czasie wypróbowałem już prawie wszystkie jakie były. Czekać na wynalezienie innego? Zacząłem szukać jakiegoś cudu. Może osoba święta gdyby się pomodliła w mojej intencji to bym wyzdrowiał, pomodliła o cud. Myślałem o tym i to dawało mi nadzieję, jakąś, bo w tej chorobie jest ona niewielka lub żadna. Myślałem też o samobójstwie, nie mogłem i nie chciałem dalej tak funkcjonować, tak źle się czułem. Ale bał bym się zabić, no i nie wiadomo czy nie poszedł bym za to do piekła. Pozostało tylko szukać cudu. Szukałem w internecie czy jest jakieś szczególne miejsce gdzie dokonał się cud uzdrowienia ze schizofrenii. Znalazłem jedno świadectwo dziewczyny cudownie uzdrowionej po wstąpieniu do odnowy w Duchu Świętym, jakiś fakt uzdrowienia z choroby psychicznej w związku z cudem Matki Bożej Kwiatowej w sanktuarium we Włoszech w Bra, i jakieś uzdrowienie misjonarza (ale to nie jest pewne). Chciałem by i dla mnie wydarzył się cud. Rodzice należą do wspólnoty odnowy w Duchu Świętym, ja chodziłem tam kiedyś. W wakacje 2009 miała się odbyć tzw. modlitwa o uzdrowienie, często sprawowana podczas takich zbiorowych rekolekcji czy też kazań, wraz z Mszą Świętą. Do Polski został zaproszony gość z zagranicy, John Bashobora, który został obdarzony chryzmatem uzdrawiania; za sprawą jego modlitwy dokonują się liczne uzdrowienia. Nie jest to jedyny taki gość zagraniczny zaproszony by się modlić o uzdrowienia. Są inni. Bóg obdarza pewnych ludzi by się modlili za innych. Zresztą wszyscy jesteśmy do tego powołani, by się modlić jedni za drugich. Proszę też tego nie mylić z żadnym homeopatą, bioenergoterapeutą, czy innym szamanizmem. Tutaj działa tylko sam Bóg, a oni zwracają się tylko do niego. To tak jak modlitwa wstawiennicza. Pojechałem na tą Msze Świętą. Jednak podczas nic się nic się nie wydarzyło. Po spotkaniu podszedłem do ojca by się pomodlił nade mną. Było sporo takich ludzi. Obok mnie była dziewczynka głucha. Gdy ojciec pomodlił się nad nią od razu odzyskała słuch. Na moich oczach. Pomodlił się i nade mną. Jednak nic się nie wydarzyło. Byłem rozczarowany i chyba nawet zły, o to, że Bóg dla innych ma cud a dla mnie nie ma. Innych uzdrawia a mnie nie. Jednak nic innego mi nie pozostało, bo co innego miałem.. Tylko znów prosić, i szukać cudu. Były nadal wakacje. Minęło trochę czasu od tej Mszy z modlitwą o uzdrowienie. Gdzieś rodzicom obiło się o uszy, że jest taka mała wspólnota zakonna sióstr Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie. Tam też Bóg dokonuje różnych dzieł. Sporo osób tam przyjeżdża. Mieliśmy z rodzicami jechać gdzieś odpocząć na wakacje ale nie wypalił pierwotny plan. Więc pojechaliśmy zobaczyć tą wspólnotę zakonną. Zakon ten jest młody powstał niedawno, i liczy kilka sióstr. Wzorował się, czy też powstał, według tego co miała w widzeniach święta siostra Faustyna, i zapisała w swoim dzienniczku. Po przyjeździe dowiedziałem się, że nie ja jeden przyjeżdżam tam z problemem psychicznym. Bóg jakoś pomaga tam ludziom także z chorobami psychicznymi. Dokonują się cuda lub też poprawa w zdrowiu. Szczególnie też uwolnienia z opętań i zniewoleń. Fizycznie to nie ma tam nic ciekawego, mała kapliczka, Msza rano, a siostry zachęcają do odbycia spowiedzi. Nie chciałem iść od spowiedzi ale poszedłem, rodzice namówili. Po spowiedzi ksiądz modlił się nade mną, mówił żebym prosił Boga o cud dla siebie. Po modlitwie spytał jak się czuje, a ja nie byłem wstanie dokładnie określić. Byliśmy tam parę dni. Przy okazji zwiedziliśmy Niepokolananowo i Licheń. Po dwóch dniach od tej spowiedzi i modlitwy moje samopoczucie się zmieniło, przez jakiś czas czułem się raz fatalnie i raz lepiej. Miałem takie wahania. Pamiętam, że jak byłem w Licheniu to czułem się strasznie napędzony, tak sztucznie jak po Abilify. Wtedy po raz pierwszy od choroby spałem tylko z 7 czy 8 godzin. Normalnie spałem po 11. Samopoczucie się zmieniało, raz gorzej a raz lepiej. I co jakiś czas mocno bolała mnie głowa. Ale już wdziałem, że coś się dzieje. Te wahania trwały miesiąc ale z wyraźną powolną poprawą na lepsze samopoczucie. Aż był moment gdy jakby wszystko wróciło znów do stanu normalnej choroby. Po jakimś czasie znów, bóle głowy i zmiany samopoczucia. To jest proces. Bóg czasem tak uzdrawia, nie nagle ale stopniowo. Dziś już minęło 6 miesięcy od tego wyjazdu i modlitwy. Samopoczucie mam jak przed chorobą, jestem aktywny jak dawniej, poszedłem na studia, wróciła dawna kondycja umysłowa. Fajnie jeszcze by było jakbym znów normalnie sypiał po 8h. I co ciekawe, przy braniu leków chciało mi się jeść, efekt uboczny, natomiast po tych zmianach nie chce mi się już tak jeść, choć biorę leki cały czas. Podejrzewam, że coś się zmieniło w głowie, chemia w mózgu, stąd były i czasem są te bóle głowy. Zarazem pewnie leki inaczej działają. Próbowałem zmniejszyć dawkę leków, na początku tych zmian, ale chyba psychoza wracała, dlatego wróciłem do początkowej dawki. Może było za wcześnie. Może kiedyś, za jakiś czas spróbuje jeszcze raz odstawić, gdy wszystko wróci całkiem do normy. Proces ciągle trwa ale mój cud już się dokonał. Wszystko łaska Pana! Pozdrawiam.
Re: Moja historia - cud
Przy naszej chorobie lekarze i współczesna medycyna raczej rozkłada ręce. Ja nie chciałem tak żyć i wiedziałem, że tylko Bóg może mi pomóc. Są takie słowa w Piśmie Świętym, które miałem cały czas na uwadze:
"I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą."
To sam Bóg zachęca by go prosić.
W innym miejscu jest napisane o natrętnym przyjacielu, i to, że: "Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje."
Wytrwałość w modlitwie i proszeniu.
Niestety szkoda, że większość jest niewierząca.
"I Ja wam powiadam: Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą."
To sam Bóg zachęca by go prosić.
W innym miejscu jest napisane o natrętnym przyjacielu, i to, że: "Mówię wam: Chociażby nie wstał i nie dał z tego powodu, że jest jego przyjacielem, to z powodu jego natręctwa wstanie i da mu, ile potrzebuje."
Wytrwałość w modlitwie i proszeniu.
Niestety szkoda, że większość jest niewierząca.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Moja historia - cud
Ile osób prosiło, błagało w czasie wojny, Wielkiego Głodu na Ukraine. Błagali sybiracy, wielokrotnie wcale nie dla siebie, lecz żeby choć dziecko przeżyło.classy pisze:... Proście, a będzie wam dane ...
Nie powinno się mydlić ludziom oczu. Sens powyższego zwrotu jest zupełnie inny. - "Kto nie zrezygnuje ma większą szansę."
Re: Moja historia - cud
Cuda Boze a mydlenie oczu ludziom. Nie ma cudow na tym swiecie tylko przypadki. Cod jest tak dlugo poki medycyna i nauka nie udowodni go. Placebo i wiara czyli podswiadomosc powoduja ze ktos tam zdrowieje. Dla mnie Bog przestal istniec po odnowie Ducha SW. Po spotkaniach z uzdrowicielami tz. charyzmatykami. I wlasnie Bogu zawdzieczam to ze przestalam w niego wierzyc. Spadajac z samolotu Bog ratuje tylko jedna osobe a reszcie pozwala zginac. Moze to tylko przypadek ktory pozwala fizyka wyjasnic. Mam zle doswiadczenia z Bogiem i charyzmatykami. Niech sobie kazdy wierzy lub nie nawet w krasnolutki. Kazdy ma swoj punkt widzenia.
Re: Moja historia - cud
Classy, tak samo jak Kuni nie wierzę w cuda. Nie wierzę też w Boga. Masz szczęście, że u Ciebie objawy chorobowe zmalały do tego stopnia, że możesz normalnie funkcjonować. Nie rezygnuj z brania leków, zwłaszcza że miałeś nawrót, po tym jak zmniejszałeś ich dawki. Nie widzę nic nadzwyczajnego w twoim uleczeniu:
Z jednej strony to dobrze, że wierzysz w Boga, to daje Ci siłę, z drugiej strony to źle, że wierzysz w to, że zostałeś uleczony przez Boga. To leki Ci pomogły. Classy nie rezygnuj z brania leków, skoro po zmniejszeniu dawki leku psychoza wróciła, to jak je odstawisz, to będzie z Tobą jeszcze gorzej.Próbowałem zmniejszyć dawkę leków, na początku tych zmian, ale chyba psychoza wracała, dlatego wróciłem do początkowej dawki. Może było za wcześnie. Może kiedyś, za jakiś czas spróbuje jeszcze raz odstawić, gdy wszystko wróci całkiem do normy.
To, że jakiś lek komuś służy, nie znaczy że nie zaszkodzi innej osobie. 

Re: Moja historia - cud
Zbyszku, o ile się orientuje to jesteś osobą niewierzącą, a napewno niepraktykującą, i próbujesz dokonać własnej interpretacji Pisam Świetego. Masz prawo do własnych przemysleń jak każdy, ale są one blędne i wprowadzają w bląd. Nie chcę się o tym rozwodzić. Jeśli ktoś uwaza to za warte dyskusji niech założy o tym nowy temat.
Tak jak przytoczyłem w Ewangelii sam Bóg zaprasza by go prosić! Czy Bóg wysłuchuje wszytskich naszych próśb? Napewno nie. Zawsze trzeba szukać Jego woli wobec nas. Więc czy jest sens zwracać sie do Niego i prosić? Moim zdaniem tak.
Cuda są, były i będą. Jest ich mnustwo. Przebadanych, dowiedzionych i udokumentowanych. Jest i było ich mnustwo w dziejach Kościoła. Dla przykładu, cud jest warunkiem koniecznym w procesie beatyfikacji i kanonizacji, czyli wyniesienia kogoś na ołtarze i czczenia jako świętego. Mamy tysiące świętych w Kościele i każdy proces wymagał potwierdzonego, przebadanego i udokumentowanego cudu. Najnowszym moze być cud dokonany za wstawiennictwem niedługo ogłoszonego świętym papieża Jana Pawał II. Jest mnustwo innych wydarzeń, cudów w Kościele Katolickim. Cuda w życiu świętych, cudowne przemienienia eucharystii w żywe ciało i krew, obajwienia i wiele innych. Innym przykładem trwającym i przebadanym wszerz i wzdłuż może być cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe. Napewno i w waszych środowiskach osób wierzących dokonały się cuda, o których nie wiecie.
Twierdzenie, że nastawieniem, jakąś podświadomością można wyzdrowieć uwazam za obraźliwe w stosunku do osób chorych. To jak twierdzić, że choroba psychiczna jest wymysłem lub fanaberią chorego. Osobiście uważam psychoteriapę w tej chorobie za nieskuteczną.
Przed tym wydarzeniem brałęm leki około roku, i to takie jakie mi najlepiej ze wszytskich służyły. Biorę nadal. Znam swoje możliwości na lekach. Leki z moim stanem obecnym nie mają nic współnego. Taka zmiana na nich jest niemożliwa! A zaszła ona dokładnie po okreslonym wydarzeniu i w jego skutek. Pisałęm już, że ma miejsce coś co jest przeciwne działniem leków. Mimo ich brania nie mam łaknienia jakie normalnie miałem przez okres do tego wydarzenia.
Napisałem to świdectwo by powiedzieć wam byście się też modlili za swoje zdrowie. Modlili o cud dla siebie. Niczym się nie różnię od was. Nie chce by osoby niewierzące lub majace problemy z wiarą wylewały tutaj swoje frustracje w stosunku do wiary. Chcę by to był jasny przekaz faktu(!), który dokonał się w moim życiu po tej modlitwie kapałana nademną.
Tak jak przytoczyłem w Ewangelii sam Bóg zaprasza by go prosić! Czy Bóg wysłuchuje wszytskich naszych próśb? Napewno nie. Zawsze trzeba szukać Jego woli wobec nas. Więc czy jest sens zwracać sie do Niego i prosić? Moim zdaniem tak.
Cuda są, były i będą. Jest ich mnustwo. Przebadanych, dowiedzionych i udokumentowanych. Jest i było ich mnustwo w dziejach Kościoła. Dla przykładu, cud jest warunkiem koniecznym w procesie beatyfikacji i kanonizacji, czyli wyniesienia kogoś na ołtarze i czczenia jako świętego. Mamy tysiące świętych w Kościele i każdy proces wymagał potwierdzonego, przebadanego i udokumentowanego cudu. Najnowszym moze być cud dokonany za wstawiennictwem niedługo ogłoszonego świętym papieża Jana Pawał II. Jest mnustwo innych wydarzeń, cudów w Kościele Katolickim. Cuda w życiu świętych, cudowne przemienienia eucharystii w żywe ciało i krew, obajwienia i wiele innych. Innym przykładem trwającym i przebadanym wszerz i wzdłuż może być cudowny obraz Matki Bożej z Guadalupe. Napewno i w waszych środowiskach osób wierzących dokonały się cuda, o których nie wiecie.
Twierdzenie, że nastawieniem, jakąś podświadomością można wyzdrowieć uwazam za obraźliwe w stosunku do osób chorych. To jak twierdzić, że choroba psychiczna jest wymysłem lub fanaberią chorego. Osobiście uważam psychoteriapę w tej chorobie za nieskuteczną.
Przed tym wydarzeniem brałęm leki około roku, i to takie jakie mi najlepiej ze wszytskich służyły. Biorę nadal. Znam swoje możliwości na lekach. Leki z moim stanem obecnym nie mają nic współnego. Taka zmiana na nich jest niemożliwa! A zaszła ona dokładnie po okreslonym wydarzeniu i w jego skutek. Pisałęm już, że ma miejsce coś co jest przeciwne działniem leków. Mimo ich brania nie mam łaknienia jakie normalnie miałem przez okres do tego wydarzenia.
Napisałem to świdectwo by powiedzieć wam byście się też modlili za swoje zdrowie. Modlili o cud dla siebie. Niczym się nie różnię od was. Nie chce by osoby niewierzące lub majace problemy z wiarą wylewały tutaj swoje frustracje w stosunku do wiary. Chcę by to był jasny przekaz faktu(!), który dokonał się w moim życiu po tej modlitwie kapałana nademną.
Re: Moja historia - cud
Warunkiem istnienia cudu jest wiara. Kościół potrzebuje cudów tak samo jak ludzi, które w nie wierzą. Ale to nie oznacza, że one istnieją. Jeżeli wiara w UFO (też istnieją "dowody"), wróżki lub Tarot komuś pomaga to szerokiej drogi życzę (nie potępiam). Tylko pisanie o tym jak o prawdzie absolutnej jest zabawne.classy pisze:Cuda są, były i będą. Jest ich mnustwo. Przebadanych, dowiedzionych i udokumentowanych. Jest i było ich mnustwo w dziejach Kościoła.
Ogniu, krocz za mną...
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Moja historia - cud
Classy, napisz co konkretnie skłoniło Cię do zdania: "Proście a dostaniecie". Czy to może być incydentalne przypadkowe zdarzenie ? Przecież tak dużo osób prosiło i niczego nie dostało !
Re: Moja historia - cud
To nie są moje słowa tylko słowa Jezusa. Proście a otrzymacie, szukajcie a znajdziecie! Jesli ktoś nie prosi to jak może wogóle cokolwiek oczekiwać. Wiele jest sposobów działania Boga, czasem otrzymujemy nie to co oczekujemy ale coś innego. Nie wszystkie prośby są wysłuchiwane. Czemu tak jest? Czemu jedni otrzymują inni nie? Czemu jedni żyją dostanie a drudzy cierpią? To jest pytanie o sens cierpienia. Nie my urządzilismy ten świat i nie jesteśmy Bogiem by znać na to odpowiedź. To przykre. Wydaje mi się, że kiedyś się dowiemy czemu tak jest i dlaczego.
Jakiś czas temu, gdy sie to wszystko działo, co już pisałem, zdarzył się cud uzdrowienia na moich oczach innej osoby i miałem żal, że ja też nie zostałem dotknięty. Ale co tak naprawdę pozostaje innego człowiekowi tak choremu, jak nie prosić i szukać dalej? Tutaj ma znaczenie też w czym kto tak naprawdę pokłada nadzieje w życiu. Jedni w sobie, inni w pieniądzach, inni jeszcze czymś innym... ja w życiu ucze się powieżać Bogu ( a raczej to Bóg uczy mnie zawierzać Sobie), a doświadczenie choroby jeszcze bardziej ogołociło mnie z innych zabezpieczeń w życiu; i to w czym pokładałem nadzieję się rozpadło. Tym bardziej pozostał mi już tylko Bóg. Więc co pozostaje? Tylko prosić.
Jakiś czas temu, gdy sie to wszystko działo, co już pisałem, zdarzył się cud uzdrowienia na moich oczach innej osoby i miałem żal, że ja też nie zostałem dotknięty. Ale co tak naprawdę pozostaje innego człowiekowi tak choremu, jak nie prosić i szukać dalej? Tutaj ma znaczenie też w czym kto tak naprawdę pokłada nadzieje w życiu. Jedni w sobie, inni w pieniądzach, inni jeszcze czymś innym... ja w życiu ucze się powieżać Bogu ( a raczej to Bóg uczy mnie zawierzać Sobie), a doświadczenie choroby jeszcze bardziej ogołociło mnie z innych zabezpieczeń w życiu; i to w czym pokładałem nadzieję się rozpadło. Tym bardziej pozostał mi już tylko Bóg. Więc co pozostaje? Tylko prosić.
Re: Moja historia - cud
Ja chciałem tylko wam powiedzieć byście sie modlili za siebie, wołali i to wołali głośno i ciągle do Boga. Przecież ta choroba jest straszna, co innego nam pozostaje? Dla mnie nie było nadziei, tylko cud mógł zmienić moje życie, by żyć normalnie. I tego szukałem i o to prosiłem w modlitwie Boga, cały czas. Myślałem, że może kiedyś mnie uzdrowi. Bo co pozostaje? Leki? Lekarze? Spójrzcie co wydażyło się w moim życiu. Módlcie sie do Boga. Może nie zostaniesz uzdrowiony, tak też moze być, ale może Bóg uczyni twoją chorobę lżejszą, może sprawi, że odnajdziesz w tym sens, może wydarzy się coś co sprawi, że powiesz, że warto było jeszcze pozostać na tym świecie.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Moja historia - cud
Kwestia w tym, że ten kto nie prosi dostaje statystycznie tyle samo, jak ten co prosi ! Gdyby istniał jakiś duch okazuje się, że on rozdaje całkiem przypadkowo, niezależnie czy ktoś prosi czy nie ! Jeśli taki duch jeszcze dodatkowo namawia innych do proszenia to trudno uniknąć wniosku, że trochę "robi ich w konia". Jak inaczej określić postawę: "Ty proś, a ja i tak daję każdemu według przypadku. Lecz Ty błagaj i uwierz, że jest inaczej! ". W tym sensie hipoteza Boga jest niespójna sama w sobie.
M.i. dlatego dużo rozsądniejsza jest hipoteza, że żadne duchy nie istnieją, a przeświadczenie o ich istnieniu jest tylko symptomem choroby.
M.i. dlatego dużo rozsądniejsza jest hipoteza, że żadne duchy nie istnieją, a przeświadczenie o ich istnieniu jest tylko symptomem choroby.
Re: Moja historia - cud
100%zbyszek pisze: M.i. dlatego dużo rozsądniejsza jest hipoteza, że żadne duchy nie istnieją, a przeświadczenie o ich istnieniu jest tylko symptomem choroby.
I to choroby społecznej zwanej religią.
Ogniu, krocz za mną...
Re: Moja historia - cud
-wiara czyni cuda ,ale skoro Tobie Bóg pomaga to zycze Ci wszystkiego najlepszego i tak trzymaj .
jestem prawie pewna ,ze modlitwa w Twoim wypadku jest dla Ciebie panaceum na zdrowie .Wszystkiego najlepszego Ci zycze.
Otwartego umysłu i szczerych przyjażni -wolnej duszy bez strachu
i podporzadkowywania się autorytetom .
Sam jestes w sobie wartością i pamietaj " krytyczna analiza wszystkiego jest podstawa wiedzy i nauk ścisłych"
jestem prawie pewna ,ze modlitwa w Twoim wypadku jest dla Ciebie panaceum na zdrowie .Wszystkiego najlepszego Ci zycze.
Otwartego umysłu i szczerych przyjażni -wolnej duszy bez strachu
i podporzadkowywania się autorytetom .
Sam jestes w sobie wartością i pamietaj " krytyczna analiza wszystkiego jest podstawa wiedzy i nauk ścisłych"
Re: Moja historia - cud
skąd wiesz, że to nie my urządziliśmy ten świat?classy pisze:Wiele jest sposobów działania Boga, czasem otrzymujemy nie to co oczekujemy ale coś innego. Nie wszystkie prośby są wysłuchiwane. Czemu tak jest? Czemu jedni otrzymują inni nie? Czemu jedni żyją dostanie a drudzy cierpią? To jest pytanie o sens cierpienia. Nie my urządzilismy ten świat i nie jesteśmy Bogiem by znać na to odpowiedź. To przykre. Wydaje mi się, że kiedyś się dowiemy czemu tak jest i dlaczego.
Re: Moja historia - cud
Podbijam wątek, minęło już trochę czasu (parę miesięcy) i dla ciekawych mojej historii podzielę się co się dzieje u mnie obecnie. Jestem już tydzień po kolejnym pobycie w szpitalu. Niestety. Mimo brania leków psychoza wróciła. W domu miałem nieudaną próbę samobójczą, bo stwierdziłem, że nie mam po co żyć, że nie zrealizuje swoich pragnień. Później wyszedłem z domu i pojechałem do innego miasta. Musiało to być mało ciekawe doświadczenie dla niektórych - pobiłem 3 osoby, a raczej uderzyłem parę razy hehe. Takie miałem jazdy. Mam mieszane uczucia co do tego. Coś tam w swojej głowie sobie uroiłem, że mam ich pobić, bo sam jestem słaby i innych słabych trzeba bić. Spokojnie to były duże chłopaki, więc raczej nic im nie było, plus ja kiepsko bije hehehe. Przyjechała policja, zakuli w kajdanki, wzięli na posterunek, zobaczyli, że coś nie tak ze mną i przyjechała karetka, prosto do szpitala na 4 tygodnie. Martwi mnie to, że mimo brania leków psychoza wróciła. Może za mała dawka? Trzeba będzie to omówić z lekarzem. Druga rzecz to to, że nie mogę sobie ufać bo ja nie wiem kiedy jest psychoza a co jest normalne, tej choroby się nie odczuwa. Z tego przykry wniosek, że nie mogę sobie wcale ufać, bo mimo brania leków psychoza może wrócić.
Co do tego cudu. Będąc w szpitalu zobaczyłem, że jest więcej osób, które mimo brania leków czują się dobrze jak ja. Mam mieszane uczucia teraz co do tego. Może to nie cud tylko leki jak mówi lekarz. Ale ta zbieżność, poprawa samopoczucia z tym wyjazdem, o którym pisałem wcześniej, jest ... trudna do wytłumaczenia. Wczoraj dokładnie czułem się tak samo, jak wtedy... czuje takie sztuczne napędzenie, dużo gadałem i nie mogłem szybko usnąć, spałem tylko 7h (normalnie ciągle 10-11h), plus nie chce mi się tak jeść jak normalnie na lekach. A modliłem się jeszcze rano o to by mi Bóg przywrócił lepszą koncentrację, bo nie wiem jak bym sobie dał rade w pracy umysłowej - do fizycznej się nie nadaje. Nie będę nasuwał zbieżności modlitwy z tą kolejną poprawą, ale dla mnie osobiście coś w tym jest. Może Bóg parzy na mnie z politowaniem. Koncentracja jest lepsza, jeszcze nie taka jak byłem zdrowy ale lepsza. Poczekam parę dni. No ja się ciesze, że jest lepiej.
Jest jeszcze coś. Jak miałem teraz psychozę, to wysunąłem parę wniosków o mojej chorobie, co prawda to było w psychozie, ale jak sobie pomyślałem o nich teraz to coś w tym jest. Podzielę się z wami trochę. Moja choroba zaczęła się, lub zbiegłą się z odejściem mojej dziewczyny. Byliśmy 8 lat ze sobą, rozstaliśmy ok 2 lata temu. Czasem ja widuje w kościele, ale nie mamy kontaktu. Powodem rozstania był drugi chłopak. Nasz związek był poważny, oparty na wierze - oboje jesteśmy religijni. Ten chłopak nawet taki nie jest, bynajmniej nie aż tak. Jej wybór był dużym ciosem, bólem, może nawet załamaniem się wszystkiego w co wierzyłem. Czy to nie jest powodem mojej choroby, niezgody na rzeczywistość? W mojej psychozie pojawia się pewien stały motyw (miałem już 2 razy psychozę). Chce być kimś innym, jestem za mało męski, stad te bójki. W pierwszej psychozie chciałem by ktoś mnie pobił - i pobił hehe zszywany łuk brwiowy. Uważałem, że silne emocje i doświadczenia uczynią mnie bardziej męskim. Teraz to ja kogoś pobiłem... Chodzi o to, że tak naprawdę to ja jestem emocjonalny, wierzącym chłopakiem. I to jest moja niezgoda na samego siebie, na to, że jestem za mało męski. Widać muszę tego nienawidzić u siebie, bo z tego powodu uderzyłem innych. Prawda jest taka, że ja zazdroszczę innym facetom, że są męscy, bo ja taki nie jestem. Nie umiem do końca postawić na swoim, wywalczyć swoje zdanie... a kobiety lubią to u faceta i to je pociąga. Ja to w psychozie nazywam agresją, byciem agresywnym, ale to po części prawda, trzeba być trochę "agresywnym", taka jest natura mężczyzny - oczywiście nie mam na myśli dewiacji ani skrajności. Bycie mało męskim, przez co nie znajdę dziewczyny - to jest temat mojej psychozy. To tak samo jak z moją byłą dziewczyną. Ten jej chłopak ( już nie są razem) jest męski i zaradny, bardziej niż ja. Po prostu kobiety tego szukają, i on okazał się lepszy - bo ja taki nie jestem. Obecnie myśląc o tym nadal mnie to trochę boli, że jestem taki emocjonalny, słaby i często niepotrafiący pokazać swojego zdania. Ale ja taki jestem i tego nie zmienię. W psychozie miałem próbę samobójczą z tego powodu - bo nie będę miał już takiego życia jakiego pragnę, nie będę poznawał dziewczyn, bo one nie lubią takich słabeuszy jak ja, tylko twardzieli.
Niedługo będę chodził do psychologa - regularnie, głównie z powodu by rejestrować na bieżąco swój stan, czy nie mam psychozy, i by wyprostować te moje dylematy o byciu męskim, znalezieniu swoich dobrych stron, i pogadać o tym rozstaniu z byłą dziewczyną, którą kochałem.
Pisze o tym, dlatego też żeby wam pokazać, że psychoza nie jest czymś od tak, czymś wyrwanym zupełnie z kontekstu, ale ma swoje podłoże, skądś się bierze i może mieć sens. Tak jak w książce Arnhild Lauveng "Byłam po drugiej stronie lustra". Autorka wyleczyła się ze schizofrenii pracując nad swoją psychozą, odkrywając przyczyny. Moja ostatnia psychoza sporo mi pokazała, odkryłem coś o sobie, to że nie akceptuje siebie jako bycia mało męskim, że nadal nie rozumiem czemu dziewczyna odeszła do innego mimo, ze ją kochałem, czuje, że parę emocjonalnych barier padło, lub inaczej widzę kilka furtek (możliwości) do pracy nad sobą. Będąc zdrowym nigdy bym tego nie zobaczył. Spróbuje przyjrzeć się sobie trochę.
Na dzień dzisiejszy nie jest źle. Mam 27 lat, hehe podrywam laski na ulicy, bynajmniej staram się. Parę spotkań przede mną. Robię kolejne podejście do skończenia studiów (niezaliczony tylko jeden przedmiot). Kontakt z rodzicami w miarę dobry, mam nadzieję, że bezie jeszcze szczerszy i prawdziwszy.
Cheers
Co do tego cudu. Będąc w szpitalu zobaczyłem, że jest więcej osób, które mimo brania leków czują się dobrze jak ja. Mam mieszane uczucia teraz co do tego. Może to nie cud tylko leki jak mówi lekarz. Ale ta zbieżność, poprawa samopoczucia z tym wyjazdem, o którym pisałem wcześniej, jest ... trudna do wytłumaczenia. Wczoraj dokładnie czułem się tak samo, jak wtedy... czuje takie sztuczne napędzenie, dużo gadałem i nie mogłem szybko usnąć, spałem tylko 7h (normalnie ciągle 10-11h), plus nie chce mi się tak jeść jak normalnie na lekach. A modliłem się jeszcze rano o to by mi Bóg przywrócił lepszą koncentrację, bo nie wiem jak bym sobie dał rade w pracy umysłowej - do fizycznej się nie nadaje. Nie będę nasuwał zbieżności modlitwy z tą kolejną poprawą, ale dla mnie osobiście coś w tym jest. Może Bóg parzy na mnie z politowaniem. Koncentracja jest lepsza, jeszcze nie taka jak byłem zdrowy ale lepsza. Poczekam parę dni. No ja się ciesze, że jest lepiej.
Jest jeszcze coś. Jak miałem teraz psychozę, to wysunąłem parę wniosków o mojej chorobie, co prawda to było w psychozie, ale jak sobie pomyślałem o nich teraz to coś w tym jest. Podzielę się z wami trochę. Moja choroba zaczęła się, lub zbiegłą się z odejściem mojej dziewczyny. Byliśmy 8 lat ze sobą, rozstaliśmy ok 2 lata temu. Czasem ja widuje w kościele, ale nie mamy kontaktu. Powodem rozstania był drugi chłopak. Nasz związek był poważny, oparty na wierze - oboje jesteśmy religijni. Ten chłopak nawet taki nie jest, bynajmniej nie aż tak. Jej wybór był dużym ciosem, bólem, może nawet załamaniem się wszystkiego w co wierzyłem. Czy to nie jest powodem mojej choroby, niezgody na rzeczywistość? W mojej psychozie pojawia się pewien stały motyw (miałem już 2 razy psychozę). Chce być kimś innym, jestem za mało męski, stad te bójki. W pierwszej psychozie chciałem by ktoś mnie pobił - i pobił hehe zszywany łuk brwiowy. Uważałem, że silne emocje i doświadczenia uczynią mnie bardziej męskim. Teraz to ja kogoś pobiłem... Chodzi o to, że tak naprawdę to ja jestem emocjonalny, wierzącym chłopakiem. I to jest moja niezgoda na samego siebie, na to, że jestem za mało męski. Widać muszę tego nienawidzić u siebie, bo z tego powodu uderzyłem innych. Prawda jest taka, że ja zazdroszczę innym facetom, że są męscy, bo ja taki nie jestem. Nie umiem do końca postawić na swoim, wywalczyć swoje zdanie... a kobiety lubią to u faceta i to je pociąga. Ja to w psychozie nazywam agresją, byciem agresywnym, ale to po części prawda, trzeba być trochę "agresywnym", taka jest natura mężczyzny - oczywiście nie mam na myśli dewiacji ani skrajności. Bycie mało męskim, przez co nie znajdę dziewczyny - to jest temat mojej psychozy. To tak samo jak z moją byłą dziewczyną. Ten jej chłopak ( już nie są razem) jest męski i zaradny, bardziej niż ja. Po prostu kobiety tego szukają, i on okazał się lepszy - bo ja taki nie jestem. Obecnie myśląc o tym nadal mnie to trochę boli, że jestem taki emocjonalny, słaby i często niepotrafiący pokazać swojego zdania. Ale ja taki jestem i tego nie zmienię. W psychozie miałem próbę samobójczą z tego powodu - bo nie będę miał już takiego życia jakiego pragnę, nie będę poznawał dziewczyn, bo one nie lubią takich słabeuszy jak ja, tylko twardzieli.
Niedługo będę chodził do psychologa - regularnie, głównie z powodu by rejestrować na bieżąco swój stan, czy nie mam psychozy, i by wyprostować te moje dylematy o byciu męskim, znalezieniu swoich dobrych stron, i pogadać o tym rozstaniu z byłą dziewczyną, którą kochałem.
Pisze o tym, dlatego też żeby wam pokazać, że psychoza nie jest czymś od tak, czymś wyrwanym zupełnie z kontekstu, ale ma swoje podłoże, skądś się bierze i może mieć sens. Tak jak w książce Arnhild Lauveng "Byłam po drugiej stronie lustra". Autorka wyleczyła się ze schizofrenii pracując nad swoją psychozą, odkrywając przyczyny. Moja ostatnia psychoza sporo mi pokazała, odkryłem coś o sobie, to że nie akceptuje siebie jako bycia mało męskim, że nadal nie rozumiem czemu dziewczyna odeszła do innego mimo, ze ją kochałem, czuje, że parę emocjonalnych barier padło, lub inaczej widzę kilka furtek (możliwości) do pracy nad sobą. Będąc zdrowym nigdy bym tego nie zobaczył. Spróbuje przyjrzeć się sobie trochę.
Na dzień dzisiejszy nie jest źle. Mam 27 lat, hehe podrywam laski na ulicy, bynajmniej staram się. Parę spotkań przede mną. Robię kolejne podejście do skończenia studiów (niezaliczony tylko jeden przedmiot). Kontakt z rodzicami w miarę dobry, mam nadzieję, że bezie jeszcze szczerszy i prawdziwszy.
Cheers
Ostatnio zmieniony czw wrz 02, 2010 6:33 pm przez classy, łącznie zmieniany 3 razy.
- zbyszek
- admin
- Posty: 8033
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: Moja historia - cud
Classy ma rację. Par 5.6 Regulaminu "O temacie wątku decyduje jego autor". Jakkolwiek można mieć zastrzeżenia co do jego postawy nie wiem, czy to się mieści w temacie naszego forum.classy pisze:... Załóż sobie oddzielny wątek na mój temat!
Na życzenie autora wątek został podzielony. Nową wątek jest tu: viewtopic.php?f=5&t=6127
Re: Moja historia - cud
Kolejna kwestia jaka sie pojawia. Ponoć zanim choroba się ujawni, w młodości pojawiają się symptomy choroby. Kolega jakiego poznałem w szpitalu, już jakiś czas temu, przed pojawieniem się psychozy (schizofrenii) miał depresję. Wydaje mi się, że nie jest to odosobniony przypadek. Jeśli chodzi o mnie, to podejrzewam, że mogłem mieć depresję przez baaardzo długi okres swojego życia w bardzo małym natężeniu. Rodzice często mówili mi, że jestem pesymistą. Rzeczywiście, moje podejście do świata było "poważne". Taki racjonalizm z nutą krytycyzmu. Jakoś bardziej wolałem patrzeć na swiat w takich barwach, i stroniłem nieco od tego co uważałem za radość "głupiego". Uważałem, że ludzie cieszą się z głupich rzeczy. W sumie jakby nad tym pomyśleć to prawda, większość tego co nas rozśmiesza to ironia. No ja nie znajdowałem w tym radości. Mało rzeczy mnie cieszyło.
Dzisiaj po drugim epizodzie, a nie wiem czemu tak jest... czuję taki lekki napęd. Nie wiem czy to za sprawą leków. Koncentracja się poprawiła, choć nadal nie jest taka jak dawniej. Szybko się męczę fizycznie, no np. biegać dla sportu bym jeszcze nie mógł, aby poćwiczyć siłowo, też nie jest idealnie. Ale wydaje mi się, że się trochę zmieniłem się. Charakterem. Choć możliwe, że mi się wydaje. Lekarz mówił, że każdy kolejny epizod może powodować nieodwracalne zmiany w charakterze i osobowości chorego. Nie wiem, czy to epizod tak zmienił, czy może odblokowuje się coś, co było negatywne u mnie. Dzisiaj mam większą skłonność do robienia sobie jaj, śmiania się z ironią z różnych sytuacji, nawiązywania kontaktów z innymi. Hehehe jestem też bardziej "agresywny". Kiedyś miałem takie objawy przy braniu Solianu. Ogarniała mnie wtedy agresja, szczególnie na moją matkę. Nosiło mnie. Denerwowało mnie jej zachowanie, choć zwyczajnie nic takiego nie robiła. To teraz, to nie wiem czy to przejściowa faza czy coś trwałego. Fakt, ostatni epizod wiązał się z agresją na drugą osobę, więc możliwe, że to choroba. Choć wydaje mi się, że nie do końca. Ja zawsze byłem raczej spokojny, potulny jak baranek, bez własnego zdania, który boi się powiedzieć coś co by uraziło innych, wywoływało konflikt. Nawet gdy sytuacja tego wymagała, raczej wolałem to przetrawić w sobie. Bo byłem dobry. Unikałem konfliktu. Szczególnie fizycznego. Niedawno na wyjeździe z rodzicami podjąłem ten temat z ojcem. Nawiązałem do pewnej sytuacji z kolegą, w której nie potrafiłem powiedzieć, że coś mi się nie podobało, choć sytuacja tego wymagała. Uważam to za deficyt w swoim charakterze. Fakt, idąc za słowami mojego ojca, nie jest rozwiązaniem wchodzenie w konflikt. Takich rzeczy się unika. Ale co jak w ogóle nie masz zdania lub boisz się je wyrazić? Obecnie czuję, że jestem bardziej "konfliktowy", lub inaczej, czuje energię do walki o swoje. To jakbym lekko "przyrosły mi jaja". Pozytywna rzecz? Myślę, że tak.
Teraz posumowanie. Podejrzewam, że depresja trawiła moją osobę bardzo długo, już od młodych lat. Powodowała takie, a nie inne skutki w zachowaniu i charakterze. Lekki pesymizm, pasywność życiowa, bark satysfakcji. To wszystko mogło poprzedzać schizofrenię. Pamiętam jak mama przy pierwszej wizycie, przy pierwszym epizodzie, powiedziała lekarzowi, że od paru lat jestem bardziej zamknięty w sobie. Ale ja w ogóle tego nie widzę! Nie wiem czy to prawda. Nie wiem czy jest też prawdą to co piszę. Możliwe, że za jakiś czas siądę i znów zacznę być poważnym, z mała ciemną chmurką nad głową, sobą. Bojący się wypowiedzieć swoje zdanie i unikający za wszelką cenę konfliktu. A nie chciałbym.
Pzdr.
Dzisiaj po drugim epizodzie, a nie wiem czemu tak jest... czuję taki lekki napęd. Nie wiem czy to za sprawą leków. Koncentracja się poprawiła, choć nadal nie jest taka jak dawniej. Szybko się męczę fizycznie, no np. biegać dla sportu bym jeszcze nie mógł, aby poćwiczyć siłowo, też nie jest idealnie. Ale wydaje mi się, że się trochę zmieniłem się. Charakterem. Choć możliwe, że mi się wydaje. Lekarz mówił, że każdy kolejny epizod może powodować nieodwracalne zmiany w charakterze i osobowości chorego. Nie wiem, czy to epizod tak zmienił, czy może odblokowuje się coś, co było negatywne u mnie. Dzisiaj mam większą skłonność do robienia sobie jaj, śmiania się z ironią z różnych sytuacji, nawiązywania kontaktów z innymi. Hehehe jestem też bardziej "agresywny". Kiedyś miałem takie objawy przy braniu Solianu. Ogarniała mnie wtedy agresja, szczególnie na moją matkę. Nosiło mnie. Denerwowało mnie jej zachowanie, choć zwyczajnie nic takiego nie robiła. To teraz, to nie wiem czy to przejściowa faza czy coś trwałego. Fakt, ostatni epizod wiązał się z agresją na drugą osobę, więc możliwe, że to choroba. Choć wydaje mi się, że nie do końca. Ja zawsze byłem raczej spokojny, potulny jak baranek, bez własnego zdania, który boi się powiedzieć coś co by uraziło innych, wywoływało konflikt. Nawet gdy sytuacja tego wymagała, raczej wolałem to przetrawić w sobie. Bo byłem dobry. Unikałem konfliktu. Szczególnie fizycznego. Niedawno na wyjeździe z rodzicami podjąłem ten temat z ojcem. Nawiązałem do pewnej sytuacji z kolegą, w której nie potrafiłem powiedzieć, że coś mi się nie podobało, choć sytuacja tego wymagała. Uważam to za deficyt w swoim charakterze. Fakt, idąc za słowami mojego ojca, nie jest rozwiązaniem wchodzenie w konflikt. Takich rzeczy się unika. Ale co jak w ogóle nie masz zdania lub boisz się je wyrazić? Obecnie czuję, że jestem bardziej "konfliktowy", lub inaczej, czuje energię do walki o swoje. To jakbym lekko "przyrosły mi jaja". Pozytywna rzecz? Myślę, że tak.
Teraz posumowanie. Podejrzewam, że depresja trawiła moją osobę bardzo długo, już od młodych lat. Powodowała takie, a nie inne skutki w zachowaniu i charakterze. Lekki pesymizm, pasywność życiowa, bark satysfakcji. To wszystko mogło poprzedzać schizofrenię. Pamiętam jak mama przy pierwszej wizycie, przy pierwszym epizodzie, powiedziała lekarzowi, że od paru lat jestem bardziej zamknięty w sobie. Ale ja w ogóle tego nie widzę! Nie wiem czy to prawda. Nie wiem czy jest też prawdą to co piszę. Możliwe, że za jakiś czas siądę i znów zacznę być poważnym, z mała ciemną chmurką nad głową, sobą. Bojący się wypowiedzieć swoje zdanie i unikający za wszelką cenę konfliktu. A nie chciałbym.
Pzdr.
Re: Moja historia - cud
Dobra, sprawę można już włożyć między bajki. Przeszło mi. A jednak była to przejściowa faza. A miałem takie go fajnego powera. Życie było takie piękne. Jednym ruchem cześć problemów odeszła. A tak, nad moją głową znowu wisi mała ciemna chmurka, a strach zagląda w oczy... a było tak pięknie... Cholera czemu?!!? Ja chcę z powrotem.
Ostatnio zmieniony śr wrz 08, 2010 5:37 pm przez classy, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: Moja historia - cud
Eh, nie jestem zadowolony z biegu wydarzeń. Koncentracja nieco się poprawiła (chwała za to, oby tak dalej), ale wracają... uczucia, chyba. Do tej pory, jak mi się wydaje, byłem w lekkiej, podkreślam lekkiej, znieczulicy. Tak mi się wydaje ponieważ nigdy nie miałem do tej pory problemu, że w rozmowie z kimś czułem się zakłopotany. Raczej coś takiego nie miało miejsca, to raczej ta druga osoba była zakłopotana (zgadnijcie w jakim temacie
).Teraz złapałem się na tym, że poczułem się głupio i twarz mi drżała, jako reakcja na zachowanie tej drugiej osoby. Wraca mi wrażliwość. Kiepsko to widzę jak dalej tak będzie. Możliwe, że to dobrze jak uczucia mają wrócić, ale z drugiej strony to niedobrze, kiepsko, bardzo niedobrze. Może to zachwiać wszystkim czym do tej pory próbowałem się zajmować. To jedna z rzeczy na jakiej mi naprawdę zależy w życiu, daje mi spełnienie i szczęście, dzięki temu czuję, że życie może być piękne. Nie żebym nic nie czuł, po prostu mniej się przejmowałem! To, jak jest teraz, nie podoba mi się, bo ja jestem emocjonalny, słaby i w dodatku zrzęda pesymista. Jestem zbyt wrażliwy, a nie facet! Jest niedobrze. Nie podoba mi się obrót sytuacji. Co ja mam teraz zrobić? Jeśli przez mój stan "zdrowia" lub "niezdrowia" nie będę mógł tego dalej robić, wtedy nie wiem, co ja będę w życiu robił. Będzie to bardzo duży cios dla mnie. Duży bo po chorobie jest to rzecz, która daje mi jeszcze sens na moje życie i możliwość osiągnięcia czegoś. Nie chce wracać do starego "ja". Tamto życie było bez wyrazu, możliwe, że nawet puste.

Re: Moja historia - cud
Jestem właśnie po rekolekcjach zamkniętych prowadzonych przez zaproszonego do mojego miasta o. John Manjackal. Został on obdarzony przez Boga charyzmatami, m.in. uzdrawiania - Bóg uzdrawia dzięki jego modlitwie. Jest oczywiście księdzem. Działy się uzdrowienia. Ja osobiście mam lepszą koncentrację, jeszcze lepszą niż poprzednio, już prawie jak normalna osoba, czuję tez przypływ sił. Właściwie to mógłbym już powoli zbierać się do pracy. Uzdrowienia czasem nie są gwałtowne tylko powolne, dlatego dam sobie jeszcze trochę czasu, by wszystko wróciło całkiem do normy. Napisze jak i co. Dodam tylko, że normalnie to miałem skopaną tę koncentrację i bardzo się ciesze z jej powrotu. Może to cud a może naturalna sprawa, ale wątpię żeby tak samo z się wróciło, zresztą sami wiecie jak to jest.
Ciekawa rzecz. Na rekolekcjach był taki "pomocnik" ojca, który czasem się pojawia na głoszonych przez niego rekolekcjach i mówi swoje świadectwo nawrócenia, o seksualności ect. Okazało się, że jest doktorem, z zawodu psychiatra. Jest Niemcem. Skorzystałem i poszedłem z nim porozmawiać o mojej chorobie. Jego zdanie było dość odmienne od tego co się normalnie słyszy o schizofrenii. Powiedział, ze są dwie szkoły nauczania o schizofrenii, szkolenia przyszłych lekarzy psychiatrów. Powiedział, że z punktu medycznego ja np. nie mam schizofrenii, bo schizofrenia to jest tzw. rak psychiatrii, który objawia się permanentnym trwaniem psychozy mimo brania leków przez minimum 10 lat. Powiedział, że aby stwierdzić schizofrenie potrzeba 10 lat ciągłej choroby. A tak jest to tylko psychoza, ja miałem teraz już 2 epizody. Powiedział, że często jest tak, że to może być pojawiająca się cyklicznie psychoza, a nie schizofrenia. Że dzisiaj lekarze wszystkim przyczepiają etykietki i stygmatyzują schizofrenią, kiedy to może być tylko psychoza, ewentualnie cyklicznie powracająca. Ponoć wynika to z definicji jaką zawiera, jakaś tam klasyfikacja chorób psychicznych, która jest głupio sformułowana, że jak psychoza trwa 29, czy ileś tam dni, to jest to już zaliczane do schizofrenii, a jak o jeden dzień mniej to już tylko psychoza. Ponoć ta klasyfikacja nie jest przychylna ludziom. Jego spojrzenie na chorobę jest przez pryzmat wiary, ale także czysto medyczne. Według niego choroba nie stygmatyzuje, podał mi przykład pacjenta, który po 10 latach leżenia w katatonii wstał z łóżka i zaczął normalnie funkcjonować. Sam też, przez 3 lata doświadczył halucynacji, słyszenia głosów itd. i chodził codziennie na Msze Św., spowiadał się regularnie i wyszedł z tego. Nie wiem czy jego stan był chorobowy, czy doświadczeniem duchowym, ale wyszedł z tego i dziś funkcjonuje jak nikt inny. Mi też zalecał praktyki religijne, chodzenie codziennie na Msze, spowiedź, modlitwę itd. oraz stopniowe odstawianie leków z lekarzem.
To co usłyszałem od niego, było zupełnie inne niż to, co można usłyszeć normalnie od polskich lekarzy. Choć ponoć spojrzenie na choroby psychiczne też jest inne na południu, niż w centrum Polski. Też panują dwie szkoły. Podobnie. Np. w Krakowie jest ponoć zbliżone do tego co usłyszałem od tego psychiatry z Niemiec.
Tchnęło to trochę optymizmu we mnie w mojej chorobie. Dodatkowo poprawiający się stan zdrowia - dzięki Bogu! Podejmę terapię z psychologiem, bo chce się przyjrzeć swojej chorobie bliżej i znaleźć powody dlaczego miałem psychozę o tym a nie o czymś innym, o takim temacie a nie innym. Skądś się to może bierze, no nie? Czy to tylko zwykły przypadek?! Ten lekarz powiedział, że to może wynikać ze zranienia jakiego doświadczyłem. Choć na wszystko trzeba patrzeć z rozsądkiem, ale zamierzam się przyjrzeć sobie i swojej chorobie.
Pzdr.
P.S. Nie jest tak źle, mam jeszcze trochę kopa i jaj
no trochę, nie za dużo ale jest, a emocje nie przytłaczają tak mocno bym nie potrafił pogadać z ludźmi. Trochę wyhamowałem po tych rekolekcjach, przyszło nieco refleksji i zastanowienia.
Ciekawa rzecz. Na rekolekcjach był taki "pomocnik" ojca, który czasem się pojawia na głoszonych przez niego rekolekcjach i mówi swoje świadectwo nawrócenia, o seksualności ect. Okazało się, że jest doktorem, z zawodu psychiatra. Jest Niemcem. Skorzystałem i poszedłem z nim porozmawiać o mojej chorobie. Jego zdanie było dość odmienne od tego co się normalnie słyszy o schizofrenii. Powiedział, ze są dwie szkoły nauczania o schizofrenii, szkolenia przyszłych lekarzy psychiatrów. Powiedział, że z punktu medycznego ja np. nie mam schizofrenii, bo schizofrenia to jest tzw. rak psychiatrii, który objawia się permanentnym trwaniem psychozy mimo brania leków przez minimum 10 lat. Powiedział, że aby stwierdzić schizofrenie potrzeba 10 lat ciągłej choroby. A tak jest to tylko psychoza, ja miałem teraz już 2 epizody. Powiedział, że często jest tak, że to może być pojawiająca się cyklicznie psychoza, a nie schizofrenia. Że dzisiaj lekarze wszystkim przyczepiają etykietki i stygmatyzują schizofrenią, kiedy to może być tylko psychoza, ewentualnie cyklicznie powracająca. Ponoć wynika to z definicji jaką zawiera, jakaś tam klasyfikacja chorób psychicznych, która jest głupio sformułowana, że jak psychoza trwa 29, czy ileś tam dni, to jest to już zaliczane do schizofrenii, a jak o jeden dzień mniej to już tylko psychoza. Ponoć ta klasyfikacja nie jest przychylna ludziom. Jego spojrzenie na chorobę jest przez pryzmat wiary, ale także czysto medyczne. Według niego choroba nie stygmatyzuje, podał mi przykład pacjenta, który po 10 latach leżenia w katatonii wstał z łóżka i zaczął normalnie funkcjonować. Sam też, przez 3 lata doświadczył halucynacji, słyszenia głosów itd. i chodził codziennie na Msze Św., spowiadał się regularnie i wyszedł z tego. Nie wiem czy jego stan był chorobowy, czy doświadczeniem duchowym, ale wyszedł z tego i dziś funkcjonuje jak nikt inny. Mi też zalecał praktyki religijne, chodzenie codziennie na Msze, spowiedź, modlitwę itd. oraz stopniowe odstawianie leków z lekarzem.
To co usłyszałem od niego, było zupełnie inne niż to, co można usłyszeć normalnie od polskich lekarzy. Choć ponoć spojrzenie na choroby psychiczne też jest inne na południu, niż w centrum Polski. Też panują dwie szkoły. Podobnie. Np. w Krakowie jest ponoć zbliżone do tego co usłyszałem od tego psychiatry z Niemiec.
Tchnęło to trochę optymizmu we mnie w mojej chorobie. Dodatkowo poprawiający się stan zdrowia - dzięki Bogu! Podejmę terapię z psychologiem, bo chce się przyjrzeć swojej chorobie bliżej i znaleźć powody dlaczego miałem psychozę o tym a nie o czymś innym, o takim temacie a nie innym. Skądś się to może bierze, no nie? Czy to tylko zwykły przypadek?! Ten lekarz powiedział, że to może wynikać ze zranienia jakiego doświadczyłem. Choć na wszystko trzeba patrzeć z rozsądkiem, ale zamierzam się przyjrzeć sobie i swojej chorobie.
Pzdr.
P.S. Nie jest tak źle, mam jeszcze trochę kopa i jaj
