Czas na prawdę...
Moderator: moderatorzy
Regulamin forum
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
Czas na prawdę...
Witam,
ciężko mi o tym pisać, nawet teraz... kiedy piszę te słowa... i wiem co za chwilę napiszę... odczuwam wielki ciężar... nie wiem czy podołam.. ale spróbuję, żeby coś z tego wynikło.. będę musiał opisać całą historię mojego życia... może być trochę chaotycznie... bo kotłuje się we mnie, ale do dzieła...
Pamięć zaczyna mi się w okolicach przedszkola... pamiętam jego pierwsze lata, były to najlepsze lata mojego życia... byłem pogodnym i inteligentnym człowiekiem, pełnym pozytywnych pomysłów... cała grupa mnie uwielbiała, ale miałem do tego dystans, służyłem radą.. dzieliłem się pomysłami. Szybko przyswajałem wiedzę, wcześnie nauczyłem się czytać. Było ok.
Koszmar zaczął się w momencie kiedy w moim domu nie układało się najlepiej... liczne zwarcia pomiędzy moimi rodzicami, które matka (z bez radności) odreagowywała na mnie i moim bracie.
Za każdym razem, gdy to robiła, byłem przerażony, a brak zrozumienia tego wszystkiego (nadal ciężko mi to pojąć) powodował tylko nasilającą się chęć zemsty. (szanuj ojca swego i matkę swoją). Chęć nie trwała długo... szybko przechodziło, kiedy znów mnie przytulała...
Całą agresję zacząłem rozładowywać na kolegach z przedszkola... znęcałem się nad nimi psychicznie, zacząłem wykorzystywać moją pozycję w grupie. Stałem się małoletnim dyktatorem. (szanuj bliźniego swego jak siebie samego)
Później zaczęła się podstawówka... nowe znajomości... których już łatwo nie nawiązywałem. Przyjaźniłem się jedynie z jedną osobą jednocześnie, w grupie czułem się źle. Przeważnie byli to Ci "najgorsi". Zacząłem palić papierosy. Nie chciałem się uczyć... autodestrukcja w pełni. Wykorzystywałem starszych kolegów, żeby mścić się za różne rzeczy. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że wyrządzam komuś krzywdę, nie zastanawiałem się nad tym. Przebrnąłem przez podstawówkę... byłem praktycznie sam... ze swoją nienawiścią do świata.
Przyszła kolej na liceum... pierwszy raz się zakochałem (przez internet)... czułem ciepło w sercu... nawet nie widząc tej osoby na oczy... spotkaliśmy się 2 razy... powiedziała mi "to nie to". Nie rozumiałem... zacząłem ćpać... nie czułem bólu... leciałem... leciałem przez jakieś 5-6 lat... na początku marihuana... kiedy doszło do tego, że zaczynałem dzień od nabitej lufki... już mi to nie starczało, zacząłem brać ecstasy... i po raz drugi... poczułem miłość.
Studia... co? Tak... 2 tygodnie, później żerowanie na rodzicach i cały dzień przed kompem. Byłem wtedy w związku, jednak o wiele więcej radości dawały mi te małe kolorowe tabletki, niż drugi człowiek. Poza tym nie wierzyłem już w miłość między dwojgiem ludzi. Byłem zaćpany... zerwałem... wróciłem... byłem poniżany... zaćpany... i poniżany... odstawiałem dragi... spałem... nic dla mnie nie miało znaczenia... komputer i grafika nadały jakiś powierzchowny sens... sens zajęcia się czymś. Odeszła. I dobrze.
Poznałem kogoś... poznałem kogoś, kto mnie naprawdę pokochał... niesamowite... odzyskałem wiarę w siebie... odzyskałem wiarę w ludzi... wszystko miało sens... wszystko było takie dobre... każdy dzień to mało... chcę jeszcze!... nie, było za dobrze... znalazłem głupi powód... zerwałem... tydzień później... odlot. Totalny brak kontaktu z rzeczywistością... urojenia... pielgrzymka do papierza... policja... aresztowanie... pobicie przez policję (do dzisiaj nikt mi nie wierzy)... przyjazd matki.. zwolnienie z aresztu... dwa dni później wyjazd samochodem w nieznane... zabłądziłem w jakiejś firmie... zacząłem pytać "gdzie ona jest?!" przyjazd policji... aresztowanie... cela.. mała klitka... będąc w niej.. przekonanie... 100% przekonanie, jestem wcieleniem zła... nigdy mnie stąd nie wypuszczą, "złapali szatana - to właśnie ja".
Psychiatryk... dwa miesiące... dobrze wspominam... normalni ludzie... mogę mówić co myślę... i tak nie mówię... wolność(?)
Wychodzę... wypuścili mnie... dzwonię do dziewczyny... pół świadomy próbuję się z nią umówić... robię wszystko, żeby się z nią spotkać... nic z tego... nie chce mnie znać...
Do dnia dzisiejszego... izolacja... totalna... jestem gorszym człowiekiem... jestem zły... nic nie jestem wart... poznaje kogoś... przypomina mi dziewczynę, która mnie skrzywdziła... od początku jej nie znoszę, ale mam nadzieję, że uda mi się naprawić stare błędy i jej i moje... poprzez kogoś innego(?) Chora relacja... chory człowiek... "jesteś potworem" brnę dalej... "przecież nikogo nie zabiłem" "zabiłeś wrażliwość"...
To forma spowiedzi... nie wiem czy udało mi się wszystko przekazać tak jakbym chciał... pewnie nie wszystko... niedługo będę miał syna/córkę... sam nie wiem kim jestem... kim on/ona będzie?
ciężko mi o tym pisać, nawet teraz... kiedy piszę te słowa... i wiem co za chwilę napiszę... odczuwam wielki ciężar... nie wiem czy podołam.. ale spróbuję, żeby coś z tego wynikło.. będę musiał opisać całą historię mojego życia... może być trochę chaotycznie... bo kotłuje się we mnie, ale do dzieła...
Pamięć zaczyna mi się w okolicach przedszkola... pamiętam jego pierwsze lata, były to najlepsze lata mojego życia... byłem pogodnym i inteligentnym człowiekiem, pełnym pozytywnych pomysłów... cała grupa mnie uwielbiała, ale miałem do tego dystans, służyłem radą.. dzieliłem się pomysłami. Szybko przyswajałem wiedzę, wcześnie nauczyłem się czytać. Było ok.
Koszmar zaczął się w momencie kiedy w moim domu nie układało się najlepiej... liczne zwarcia pomiędzy moimi rodzicami, które matka (z bez radności) odreagowywała na mnie i moim bracie.
Za każdym razem, gdy to robiła, byłem przerażony, a brak zrozumienia tego wszystkiego (nadal ciężko mi to pojąć) powodował tylko nasilającą się chęć zemsty. (szanuj ojca swego i matkę swoją). Chęć nie trwała długo... szybko przechodziło, kiedy znów mnie przytulała...
Całą agresję zacząłem rozładowywać na kolegach z przedszkola... znęcałem się nad nimi psychicznie, zacząłem wykorzystywać moją pozycję w grupie. Stałem się małoletnim dyktatorem. (szanuj bliźniego swego jak siebie samego)
Później zaczęła się podstawówka... nowe znajomości... których już łatwo nie nawiązywałem. Przyjaźniłem się jedynie z jedną osobą jednocześnie, w grupie czułem się źle. Przeważnie byli to Ci "najgorsi". Zacząłem palić papierosy. Nie chciałem się uczyć... autodestrukcja w pełni. Wykorzystywałem starszych kolegów, żeby mścić się za różne rzeczy. Nawet przez głowę mi nie przeszło, że wyrządzam komuś krzywdę, nie zastanawiałem się nad tym. Przebrnąłem przez podstawówkę... byłem praktycznie sam... ze swoją nienawiścią do świata.
Przyszła kolej na liceum... pierwszy raz się zakochałem (przez internet)... czułem ciepło w sercu... nawet nie widząc tej osoby na oczy... spotkaliśmy się 2 razy... powiedziała mi "to nie to". Nie rozumiałem... zacząłem ćpać... nie czułem bólu... leciałem... leciałem przez jakieś 5-6 lat... na początku marihuana... kiedy doszło do tego, że zaczynałem dzień od nabitej lufki... już mi to nie starczało, zacząłem brać ecstasy... i po raz drugi... poczułem miłość.
Studia... co? Tak... 2 tygodnie, później żerowanie na rodzicach i cały dzień przed kompem. Byłem wtedy w związku, jednak o wiele więcej radości dawały mi te małe kolorowe tabletki, niż drugi człowiek. Poza tym nie wierzyłem już w miłość między dwojgiem ludzi. Byłem zaćpany... zerwałem... wróciłem... byłem poniżany... zaćpany... i poniżany... odstawiałem dragi... spałem... nic dla mnie nie miało znaczenia... komputer i grafika nadały jakiś powierzchowny sens... sens zajęcia się czymś. Odeszła. I dobrze.
Poznałem kogoś... poznałem kogoś, kto mnie naprawdę pokochał... niesamowite... odzyskałem wiarę w siebie... odzyskałem wiarę w ludzi... wszystko miało sens... wszystko było takie dobre... każdy dzień to mało... chcę jeszcze!... nie, było za dobrze... znalazłem głupi powód... zerwałem... tydzień później... odlot. Totalny brak kontaktu z rzeczywistością... urojenia... pielgrzymka do papierza... policja... aresztowanie... pobicie przez policję (do dzisiaj nikt mi nie wierzy)... przyjazd matki.. zwolnienie z aresztu... dwa dni później wyjazd samochodem w nieznane... zabłądziłem w jakiejś firmie... zacząłem pytać "gdzie ona jest?!" przyjazd policji... aresztowanie... cela.. mała klitka... będąc w niej.. przekonanie... 100% przekonanie, jestem wcieleniem zła... nigdy mnie stąd nie wypuszczą, "złapali szatana - to właśnie ja".
Psychiatryk... dwa miesiące... dobrze wspominam... normalni ludzie... mogę mówić co myślę... i tak nie mówię... wolność(?)
Wychodzę... wypuścili mnie... dzwonię do dziewczyny... pół świadomy próbuję się z nią umówić... robię wszystko, żeby się z nią spotkać... nic z tego... nie chce mnie znać...
Do dnia dzisiejszego... izolacja... totalna... jestem gorszym człowiekiem... jestem zły... nic nie jestem wart... poznaje kogoś... przypomina mi dziewczynę, która mnie skrzywdziła... od początku jej nie znoszę, ale mam nadzieję, że uda mi się naprawić stare błędy i jej i moje... poprzez kogoś innego(?) Chora relacja... chory człowiek... "jesteś potworem" brnę dalej... "przecież nikogo nie zabiłem" "zabiłeś wrażliwość"...
To forma spowiedzi... nie wiem czy udało mi się wszystko przekazać tak jakbym chciał... pewnie nie wszystko... niedługo będę miał syna/córkę... sam nie wiem kim jestem... kim on/ona będzie?
- moi
- moderator
- Posty: 27824
- Rejestracja: czw maja 18, 2006 12:12 pm
- Gadu-Gadu: 9
- Lokalizacja: Dolny Śląsk
- Kontakt:
Re: Czas na prawdę...
Na pewno Twoje dziecko będzie dobrym człowiekiem. Ty tez takim jesteś. Źli ludzie nie odczuwają wyrzutów sumienia.
Nie wchodź tak głęboko w tę autoanalizę. To, co było złego, już minęło. Będziesz Tatą, a to sprawi, że Twój świat zupełnie się zmieni. Staniesz się innym człowiekiem i nawet się nie obejrzysz, jak sam będziesz chciał dbać o dobre chwile w sowim życiu.
Życzę Ci ich jak najwięcej.
Pozdrawiam.m.
Nie wchodź tak głęboko w tę autoanalizę. To, co było złego, już minęło. Będziesz Tatą, a to sprawi, że Twój świat zupełnie się zmieni. Staniesz się innym człowiekiem i nawet się nie obejrzysz, jak sam będziesz chciał dbać o dobre chwile w sowim życiu.
Życzę Ci ich jak najwięcej.
Pozdrawiam.m.
Re: Czas na prawdę...
A czy ktoś z was nie zastanawiał się kiedyś nad tym, że ta choroba... to po prostu szansa na odkupienie swoich win? Mnie nie raz męczy przeczucie, że gdyby udało mi się coś zmienić w swoim życiu... to byłoby wszystko ok...
Re: Czas na prawdę...
jezu jakbym czytala o sobie. nie jestes chory , to kumulacja stresu/psych napięcia + pietno przeszlosci . musisz kompletnie sie wyciszyc i wsluchac w siebie.