schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Moderator: moderatorzy
Regulamin forum
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
Uwaga: o pomoc w konkretnych sprawach, dla których odpowiednie działy istnieją w "Dyskusji Ogólnej" proszę pisać tam.Tutaj tylko w sprawie ogólnej pomocy w zorientowaniu się w tematyce, np. gdy ktoś szuka wstępnej pomocy, co począć z taką chorobą i jak nazwać i określić jej objawy
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Witaj Dark_Knight,
Przeczytałam wszystkie posty, chętnie się do nich odniosę, ale chciałabym Ci zadać pewne pytanie, które być może wyda Ci się niedorzeczne - być może faktycznie takie się okaże, ja niczego nie przesądzam - ale chciałabym, żebyś się nad nim zastanowił...
Czy jest możliwe, że w młodości byłeś molestowany? Seksualnie albo psychicznie?
Czy masz taką wiedzę, ale też, czy w ogóle dopuszczasz, że coś takiego, ewentualnie, mogło mieć miejsce, chociaż w nikłym procencie?
Wiesz pewnie, że pewne rzeczy można wyprzeć z pamięci, dlatego pytam też o potencjalną możliwość, jak ją oceniasz.
Pytam, bo na podstawie przeczytanych informacji, powiedziałabym, że coś takiego miało miejsce, że nie jesteś tego świadomy - w sensie, że nie wiesz o takim zdarzeniu, bo je wyparłeś albo wiesz o jakichś zdarzeniach, ale nigdy tego tak nie nazwałeś, bo np. ktoś inny tego tak nie nazywał.
To, co piszesz wskazuje na to, że kiedyś ktoś Cię bardzo skrzywdził - cieleśnie, bądź psychicznie. Dodam, że mogą, choć nie muszą to być wcale "czyn/y" powszechnie za takie uznane, a jedynie za takie przez Ciebie uznane.
Ktoś w ten sposób stłamsił Twoje poczucie pewności siebie, poczucie bezpieczeństwa, godność (!). To raczej nie był pojedynczy incydent, a powtarzające się zdarzenia, ewentualnie jedno zdarzenie o ogromnej sile, choć stawiam na pierwszą wersję. Prawdopodobnie te zdarzenia się powtarzały, ale nie byłeś w stanie ich przewidzieć, kiedy wydarzą się znowu. Czułeś z tego powodu bezradność. Chciałeś uciec od tego, skończyć z tym, ale Ci się to nie udawało. Było to dla Ciebie upokarzające, nie potrafiłeś sam się przed tym obronić i nikt inny Ci nie pomógł. Ten, kto dopuścił się tego czynu/czynów, wzbudził w Tobie poczucie winy, obarczył odpowiedzialnością za to, powiedział być może, że sam jesteś sobie winny, że to Twoja wina, że tak się stało. Wtedy (bo teraz może nie) wiedziałeś, że ten ktoś dopuścił się czegoś bardzo złego, co jest niezgodne z prawem, ale nie możesz o tym komuś powiedzieć, bo to jest kompromitujące, bałeś się też, że ktoś się o tym dowie - z racji poczucia winy, którą ten ktoś w Tobie wzbudził.
Możliwe, że był to ktoś bliski z kim często przebywałeś albo ktoś z rodziny i raczej ktoś starszy od Ciebie, kto także miał "problemy ze sobą" - choć to nie musiało być widoczne na pierwszy rzut oka, może ktoś przeżywający jakieś swoje frustracje.
Żyłeś w ciągłej niepewności, czy to nie powtórzy się ponownie, ale nie miałeś nad tym kontroli.
Być może też szukałeś pomocy, ale jej nie znalazłeś, nikt Ci nie pomógł albo nie uwierzył w to, co mówisz.
Jeśli takie zdarzenia miały miejsce w Twoim życiu, to nie poradzisz sobie z chorobą, dopóki nie rozwiążesz i nie przerobisz tej sprawy.
Jeśli odnajdziesz tą sytuację, uważam, że można ją rozwiązać psychoterapią, a leki okażą się zbędne.
Psychoterapią, z tym, że większość psychologów temu nie podała, bo uczyli się psychologii lata świetlne temu i na tym zakończyli swoją edukację, a wiedza o mózgu, która w tym przypadku ma zastosowanie, w ostatnich latach, zrobiła milowy krok, czyniąc wiele podręczników psychologii, psychiatrii i neurologii nieaktualnymi albo wręcz sprzecznymi z aktualną wiedzą. Wiem, bo 10 lat temu studiowałam psychologię przez 4 lata, choć po tym czasie przerwałam studia. Jednak moja pasja do nauki o mózgu trwa nadal, jest związana z moimi zainteresowaniami, pracą i staram się ją aktualizować na bieżąco. Możesz jednak mi nie ufać w tym zakresie, bo dyplomu Ci nie pokażę.
W wyniku zdarzeń jakich doświadczyłeś, nagromadzonych emocji, wewnętrznego konfliktu, z którym nie mogłeś sobie poradzić, nabawiłeś nerwicy, która zaowocowała depresją, a obie z kolei, w wyniku czasu, braku odpowiedniej pomocy, doprowadziły do schizofrenii.
Nie mogę się pogodzić z faktem, że ta choroba jest leczona niemal wyłącznie lekami. Dla mnie to chodzenie po najmniejszej linii oporu, nabijanie kabzy firmom farmaceutycznym, leczenie wyłącznie objawów, a nie przyczyny choroby!
Podobnie z leczeniem depresji. Jak wiadomo, depresja jest najczęściej spowodowana brakiem odpowiedniej ilości serotoniny, więc daje się leki, które sprawiają, że w mózgu jest jej więcej. Działa? Działa.
Tylko pomijany jest fakt, dlaczego jest jej w mózgu mniej! A jest jej mniej, bo depresja, to tak na prawdę zaburzenie sposobu myślenia, spostrzegania, procesów poznawczych. Każda myśl, która wykluwa się w naszym umyśle powoduje uwalnianie określonych neuroprzekaźników, hormonów. A jeśli nasze myśli są w przeważającej części negatywne i to przez długi czas, to substancje chemiczne w naszym mózgu działają w taki sposób, że uniemożliwiają zachowanie odpowiedniej ilości serotoniny w mózgu. To jest przyczyna depresji - określony sposób myślenia. Skoro tak, to depresję należy leczyć psychoterapią, by pokazać choremu różnice w myśleniu, sposobach postrzeganiach, by zrozumiał dlaczego tak się dzieje, tak postrzega, interpretuje, by w końcu mógł nauczyć się myśleć inaczej i raz na zawsze zmienić myślenie! Jeśli zmieni myślenie, zmieni się jego działanie, zachowanie, nowe zachowania przyniosą lepsze efekty, lepsze efekty przyniosą lepsze uczucia i emocje, a lepsze uczucia i emocje, w sposób naturalny i stały zwiększą ilość serotoniny - depresja znika.
Ale wtedy nie zarabiają firmy farmaceutyczne i coraz częściej mam wrażenie, że w tym jest główny powód, dlaczego lekarze praktykują leczenie depresji lekami...
Oczywiście, są przypadki, że ktoś ma tak zaawansowaną depresję, że uniemożliwia to jakiekolwiek dotarcie do niego albo zagraża sam sobie, wtedy tak, by ustabilizować sytuację, leki są wskazane.
W innych przypadkach, daje się ludziom lek, pomaga, bo sztucznie podwyższa poziom serotoniny, ale co się dzieje, jak odstawią lek? Choroba wraca...
Bo lek nie leczył przyczyny, a jedynie objawy, chory nie zmienił sposobu myślenia, który jest przyczyną tej choroby. I dlatego chory "nie może żyć" bez psychotropów, dlatego bierze je latami...
Podobnie jest w Twoim przypadku. Leczysz objawy, a nie przyczynę.
Nie chcę przesądzać, ale wydaje mi się, że w taki sposób będziesz skazany na leki do końca życia, a objawy się będą i tak pojawiały, bo problem wciąż jest nierozwiązany...
Popatrz na swoje aktualne objawy, jak na metaforę ciała, które chce Ci coś powiedzieć...
Masz natręctwa, bo wciąż jest w Tobie podświadomy, irracjonalny lęk, że to się może powtórzyć. Wciąż sprawdzasz, analizujesz, bo masz nadzieję, że odzyskasz nad tym kontrolę, że w ten sposób unikniesz ponownej takiej sytuacji. Podświadomie oczywiście, bo w rzeczywistości wiadomo, że to w niczym nie pomoże, ale wynika to z bezradności.
Twoja skóra się przegrzewa, mrowienie ciała - metaforycznie mówiąc - to nagromadzone w wyniku przeszłych zdarzeń emocje " grzeją się w Tobie, chcę wyjść, uwolnić się...
Drętwienie ciała - bo czasem czujesz, że jesteś bezradny, nie możesz nic zrobić...
Prądy w nogach - bo chciałbyś od tego uciec, mieć już za sobą, a nie możesz...
Ciało Ci w ten sposób mówi, co dzieje się wewnątrz...
Masz wyrzuty sumienia, bo ktoś Ci wmówił, że to wszystko, to Twoja wina...
Zastrzega - nie jestem psychiatrą, ani dyplomowanym psychologiem. Co więcej - nie sądzę, że ktokolwiek z nich powie Ci to co ja. To moje teorie, ja w nie wierzę, Ty możesz się z nimi nie zgadzać, choć na wszelki wypadek, mimo wszystko, dobrze by było, żebyś sobie to wszystko na spokojnie przeanalizował, a nóż dostaniesz jakiegoś olśnienia i wszystko zacznie się układać w spójną całość, stając się początkiem wyjścia w problemów... :-)
Jesteś na pewno wrażliwym, inteligentnym facetem :-) Nie pozwól, by to, co wydarzyło się kiedyś (bo ja wierzę, że ta choroba nie bierze się znikąd, ani nikt się z tym nie rodzi...), zniszczyło Ciebie i Twoje życie!!!
Tego właśnie chciał ten, kto tą krzywdę Ci wyrządził! A Ty poddając się chorobie, realizujesz jego plan. Wierzysz jemu, że jesteś beznadziejny, niczego nie wart i nie zasługujesz na szczęśliwe życie!
A TO NIE PRAWDA!!! - wiesz to na pewno w głębi serca.
Zaplątałeś się w to wszystko, wdepnąłeś w gu..o, ale teraz pora wstać, otrzepać się, przyznać - ok, do tej pory 1:0 dla niego, ale na tym koniec i podjąć decyzję, że teraz mu dokopiesz i pokażesz, że on nie osiągnie swojego celu, nie zniszczy Cię, bo jesteś silny, silniejszy każdego dnia, nie pozwolisz, by to on decydował o Twoim życiu, bo Ty masz ochotę przeżyć je inaczej, niż on by sobie tego życzył... :-)
Nie stanie się to z dnia na dzień, dlatego nie przejmuj się, jeszcze nie raz szala przechyli się na jego stronę, ale to Cię nie złamie, bo podjąłeś decyzję by o siebie zawalczyć :-) Z dnia na dzień, tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, będziesz coraz silniejszy i pewniejszy siebie :-)
Głęboko w Ciebie wierzę, w to, że uporasz się z demonami przeszłości, że pójdziesz na studia, skończysz je i będziesz w życiu szczęśliwym, spełnionym człowiekiem :-)
Nic w życiu nie dzieje się bez powodu... Być może miałeś to wszystko przejść, bo dzięki temu będziesz mógł pomóc komuś w przyszłości? - kto wie :-) Wcześniej, czy później na pewno się o tym dowiesz :-)
Jednego jestem pewna - wyjdziesz z tego i uśmiechem na twarzy będziesz wspominał ten czas, fascynując się tym, jakie figle może sprawiać własny mózg :-)
Wszystkiego dobrego, głowa do góry :-)
Nie ważne ile razy się przewrócisz po drodze, ważne, żebyś się podnosił i szedł dalej - tego Ci życzę :-)
Przeczytałam wszystkie posty, chętnie się do nich odniosę, ale chciałabym Ci zadać pewne pytanie, które być może wyda Ci się niedorzeczne - być może faktycznie takie się okaże, ja niczego nie przesądzam - ale chciałabym, żebyś się nad nim zastanowił...
Czy jest możliwe, że w młodości byłeś molestowany? Seksualnie albo psychicznie?
Czy masz taką wiedzę, ale też, czy w ogóle dopuszczasz, że coś takiego, ewentualnie, mogło mieć miejsce, chociaż w nikłym procencie?
Wiesz pewnie, że pewne rzeczy można wyprzeć z pamięci, dlatego pytam też o potencjalną możliwość, jak ją oceniasz.
Pytam, bo na podstawie przeczytanych informacji, powiedziałabym, że coś takiego miało miejsce, że nie jesteś tego świadomy - w sensie, że nie wiesz o takim zdarzeniu, bo je wyparłeś albo wiesz o jakichś zdarzeniach, ale nigdy tego tak nie nazwałeś, bo np. ktoś inny tego tak nie nazywał.
To, co piszesz wskazuje na to, że kiedyś ktoś Cię bardzo skrzywdził - cieleśnie, bądź psychicznie. Dodam, że mogą, choć nie muszą to być wcale "czyn/y" powszechnie za takie uznane, a jedynie za takie przez Ciebie uznane.
Ktoś w ten sposób stłamsił Twoje poczucie pewności siebie, poczucie bezpieczeństwa, godność (!). To raczej nie był pojedynczy incydent, a powtarzające się zdarzenia, ewentualnie jedno zdarzenie o ogromnej sile, choć stawiam na pierwszą wersję. Prawdopodobnie te zdarzenia się powtarzały, ale nie byłeś w stanie ich przewidzieć, kiedy wydarzą się znowu. Czułeś z tego powodu bezradność. Chciałeś uciec od tego, skończyć z tym, ale Ci się to nie udawało. Było to dla Ciebie upokarzające, nie potrafiłeś sam się przed tym obronić i nikt inny Ci nie pomógł. Ten, kto dopuścił się tego czynu/czynów, wzbudził w Tobie poczucie winy, obarczył odpowiedzialnością za to, powiedział być może, że sam jesteś sobie winny, że to Twoja wina, że tak się stało. Wtedy (bo teraz może nie) wiedziałeś, że ten ktoś dopuścił się czegoś bardzo złego, co jest niezgodne z prawem, ale nie możesz o tym komuś powiedzieć, bo to jest kompromitujące, bałeś się też, że ktoś się o tym dowie - z racji poczucia winy, którą ten ktoś w Tobie wzbudził.
Możliwe, że był to ktoś bliski z kim często przebywałeś albo ktoś z rodziny i raczej ktoś starszy od Ciebie, kto także miał "problemy ze sobą" - choć to nie musiało być widoczne na pierwszy rzut oka, może ktoś przeżywający jakieś swoje frustracje.
Żyłeś w ciągłej niepewności, czy to nie powtórzy się ponownie, ale nie miałeś nad tym kontroli.
Być może też szukałeś pomocy, ale jej nie znalazłeś, nikt Ci nie pomógł albo nie uwierzył w to, co mówisz.
Jeśli takie zdarzenia miały miejsce w Twoim życiu, to nie poradzisz sobie z chorobą, dopóki nie rozwiążesz i nie przerobisz tej sprawy.
Jeśli odnajdziesz tą sytuację, uważam, że można ją rozwiązać psychoterapią, a leki okażą się zbędne.
Psychoterapią, z tym, że większość psychologów temu nie podała, bo uczyli się psychologii lata świetlne temu i na tym zakończyli swoją edukację, a wiedza o mózgu, która w tym przypadku ma zastosowanie, w ostatnich latach, zrobiła milowy krok, czyniąc wiele podręczników psychologii, psychiatrii i neurologii nieaktualnymi albo wręcz sprzecznymi z aktualną wiedzą. Wiem, bo 10 lat temu studiowałam psychologię przez 4 lata, choć po tym czasie przerwałam studia. Jednak moja pasja do nauki o mózgu trwa nadal, jest związana z moimi zainteresowaniami, pracą i staram się ją aktualizować na bieżąco. Możesz jednak mi nie ufać w tym zakresie, bo dyplomu Ci nie pokażę.
W wyniku zdarzeń jakich doświadczyłeś, nagromadzonych emocji, wewnętrznego konfliktu, z którym nie mogłeś sobie poradzić, nabawiłeś nerwicy, która zaowocowała depresją, a obie z kolei, w wyniku czasu, braku odpowiedniej pomocy, doprowadziły do schizofrenii.
Nie mogę się pogodzić z faktem, że ta choroba jest leczona niemal wyłącznie lekami. Dla mnie to chodzenie po najmniejszej linii oporu, nabijanie kabzy firmom farmaceutycznym, leczenie wyłącznie objawów, a nie przyczyny choroby!
Podobnie z leczeniem depresji. Jak wiadomo, depresja jest najczęściej spowodowana brakiem odpowiedniej ilości serotoniny, więc daje się leki, które sprawiają, że w mózgu jest jej więcej. Działa? Działa.
Tylko pomijany jest fakt, dlaczego jest jej w mózgu mniej! A jest jej mniej, bo depresja, to tak na prawdę zaburzenie sposobu myślenia, spostrzegania, procesów poznawczych. Każda myśl, która wykluwa się w naszym umyśle powoduje uwalnianie określonych neuroprzekaźników, hormonów. A jeśli nasze myśli są w przeważającej części negatywne i to przez długi czas, to substancje chemiczne w naszym mózgu działają w taki sposób, że uniemożliwiają zachowanie odpowiedniej ilości serotoniny w mózgu. To jest przyczyna depresji - określony sposób myślenia. Skoro tak, to depresję należy leczyć psychoterapią, by pokazać choremu różnice w myśleniu, sposobach postrzeganiach, by zrozumiał dlaczego tak się dzieje, tak postrzega, interpretuje, by w końcu mógł nauczyć się myśleć inaczej i raz na zawsze zmienić myślenie! Jeśli zmieni myślenie, zmieni się jego działanie, zachowanie, nowe zachowania przyniosą lepsze efekty, lepsze efekty przyniosą lepsze uczucia i emocje, a lepsze uczucia i emocje, w sposób naturalny i stały zwiększą ilość serotoniny - depresja znika.
Ale wtedy nie zarabiają firmy farmaceutyczne i coraz częściej mam wrażenie, że w tym jest główny powód, dlaczego lekarze praktykują leczenie depresji lekami...
Oczywiście, są przypadki, że ktoś ma tak zaawansowaną depresję, że uniemożliwia to jakiekolwiek dotarcie do niego albo zagraża sam sobie, wtedy tak, by ustabilizować sytuację, leki są wskazane.
W innych przypadkach, daje się ludziom lek, pomaga, bo sztucznie podwyższa poziom serotoniny, ale co się dzieje, jak odstawią lek? Choroba wraca...
Bo lek nie leczył przyczyny, a jedynie objawy, chory nie zmienił sposobu myślenia, który jest przyczyną tej choroby. I dlatego chory "nie może żyć" bez psychotropów, dlatego bierze je latami...
Podobnie jest w Twoim przypadku. Leczysz objawy, a nie przyczynę.
Nie chcę przesądzać, ale wydaje mi się, że w taki sposób będziesz skazany na leki do końca życia, a objawy się będą i tak pojawiały, bo problem wciąż jest nierozwiązany...
Popatrz na swoje aktualne objawy, jak na metaforę ciała, które chce Ci coś powiedzieć...
Masz natręctwa, bo wciąż jest w Tobie podświadomy, irracjonalny lęk, że to się może powtórzyć. Wciąż sprawdzasz, analizujesz, bo masz nadzieję, że odzyskasz nad tym kontrolę, że w ten sposób unikniesz ponownej takiej sytuacji. Podświadomie oczywiście, bo w rzeczywistości wiadomo, że to w niczym nie pomoże, ale wynika to z bezradności.
Twoja skóra się przegrzewa, mrowienie ciała - metaforycznie mówiąc - to nagromadzone w wyniku przeszłych zdarzeń emocje " grzeją się w Tobie, chcę wyjść, uwolnić się...
Drętwienie ciała - bo czasem czujesz, że jesteś bezradny, nie możesz nic zrobić...
Prądy w nogach - bo chciałbyś od tego uciec, mieć już za sobą, a nie możesz...
Ciało Ci w ten sposób mówi, co dzieje się wewnątrz...
Masz wyrzuty sumienia, bo ktoś Ci wmówił, że to wszystko, to Twoja wina...
Zastrzega - nie jestem psychiatrą, ani dyplomowanym psychologiem. Co więcej - nie sądzę, że ktokolwiek z nich powie Ci to co ja. To moje teorie, ja w nie wierzę, Ty możesz się z nimi nie zgadzać, choć na wszelki wypadek, mimo wszystko, dobrze by było, żebyś sobie to wszystko na spokojnie przeanalizował, a nóż dostaniesz jakiegoś olśnienia i wszystko zacznie się układać w spójną całość, stając się początkiem wyjścia w problemów... :-)
Jesteś na pewno wrażliwym, inteligentnym facetem :-) Nie pozwól, by to, co wydarzyło się kiedyś (bo ja wierzę, że ta choroba nie bierze się znikąd, ani nikt się z tym nie rodzi...), zniszczyło Ciebie i Twoje życie!!!
Tego właśnie chciał ten, kto tą krzywdę Ci wyrządził! A Ty poddając się chorobie, realizujesz jego plan. Wierzysz jemu, że jesteś beznadziejny, niczego nie wart i nie zasługujesz na szczęśliwe życie!
A TO NIE PRAWDA!!! - wiesz to na pewno w głębi serca.
Zaplątałeś się w to wszystko, wdepnąłeś w gu..o, ale teraz pora wstać, otrzepać się, przyznać - ok, do tej pory 1:0 dla niego, ale na tym koniec i podjąć decyzję, że teraz mu dokopiesz i pokażesz, że on nie osiągnie swojego celu, nie zniszczy Cię, bo jesteś silny, silniejszy każdego dnia, nie pozwolisz, by to on decydował o Twoim życiu, bo Ty masz ochotę przeżyć je inaczej, niż on by sobie tego życzył... :-)
Nie stanie się to z dnia na dzień, dlatego nie przejmuj się, jeszcze nie raz szala przechyli się na jego stronę, ale to Cię nie złamie, bo podjąłeś decyzję by o siebie zawalczyć :-) Z dnia na dzień, tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, będziesz coraz silniejszy i pewniejszy siebie :-)
Głęboko w Ciebie wierzę, w to, że uporasz się z demonami przeszłości, że pójdziesz na studia, skończysz je i będziesz w życiu szczęśliwym, spełnionym człowiekiem :-)
Nic w życiu nie dzieje się bez powodu... Być może miałeś to wszystko przejść, bo dzięki temu będziesz mógł pomóc komuś w przyszłości? - kto wie :-) Wcześniej, czy później na pewno się o tym dowiesz :-)
Jednego jestem pewna - wyjdziesz z tego i uśmiechem na twarzy będziesz wspominał ten czas, fascynując się tym, jakie figle może sprawiać własny mózg :-)
Wszystkiego dobrego, głowa do góry :-)
Nie ważne ile razy się przewrócisz po drodze, ważne, żebyś się podnosił i szedł dalej - tego Ci życzę :-)
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Nie, na pewno nie. Do ewidentnego incydentu nigdy nie doszło. Nie byłem molestowany. Przyznam jednak, że wykorzystywano mnie psychicznie w pewnym, będącym na granicy wytrzymałości stopniu odkąd sięgam pamięcią. O domu pisać nie będę, bo nie mogę narzekać. Krzywdy jakich zaznałem na oko nie są wielkie, są błahe. Jednak gdy człowiek idzie do pobliskiego sklepu z kamykami w butach, to nie zwraca na to uwagi. Co się dzieje jednak, gdy w takich butach ma "obejść cały świat".. zaczyna widzieć, co go drażni, wstydzi się zatrzymać, wysypać drobin które mu przeszkadzają. Krople wody spadające na czubek głowy z czasem przynoszą wielki ból i tak jest w moim przypadku. Jest też COŚwe mnie, co odstrasza rówieśników teraz i odstraszało kiedyś. Psycholog mówił mi, że mam wspaniałe predyspozycje fizyczne i psychiczne (nie chcę szczegółowo wymieniać) i gdybym był taki jak przy nim w towarzystwie, to byłoby wspaniale. I w ogóle mówił, że jest dobrze. Ja w to nie wierzę. Tymczasem nawet gdy rozmawiam z kimś z najbliższej rodziny, ten nie słucha i zmienia temat, albo udaje że jest wpatrzony choćby w krajobraz. Podejrzewam, że to dlatego że mam ton głosu melancholijny i cichy.. a kto wie. Gdy pytam, czy źle mnie odbierają, mówią że absolutnie, wszystko jest OK. W szkole nigdy o to nikogo nie zapytałem, czego żałuję. Ktoś z kim mieszkam pod jednym dachem jest wyrachowany i dokładny, przewiduje wiele sytuacji, często zwraca mi uwagę na szczegóły, co mnie nerwicuje, a ten chaos i nerwica powodują że mam wiele niedociągnięć bo próbuję
o wszystkim i nad wszystkim naraz panować i koło się zamyka.
Mam nerwicę i to nieziemską. Od pół wieku naukowcy, psychiatrzy, psycholodzy obserwują i badają ludzi psychicznie chorych pod względem leczenia farmakologicznego, więc nie mam zamiaru kłócić się z lekarzami o diagnozę. Na swój laicki sposób tłumaczę sobie to tak, że skoro nerwicę leczy się lekami przeciwdepresyjnymi działającymi na serotoninę, a schizofrenia w moim przypadku to taka nerwica z objawami psychotycznymi, to dlatego jestem leczony lekami przeciwpsychotycznymi działającymi na dopaminę i serotoninę włącznie, tak dwa w jednym.
Choć niepokojące są prądy, ból i drętwienie ciała które pojawia się okresowo szczególnie w nogach, to i tak nie jest źle, bo chyba mam remisję. Zawsze to "chyba" dołączam, bo mam świadomość możliwości nagłego powrotu tych napadów urojeń i leku. Czuwam cały czas na najgorsze i nie sposób tego zmienić. Taka reklama maszynki do golenia była "Masz jedną twarz, by powiedzieć światu wszystko." Teraz się dobrze żyje, bo od dłuższego czasu mam normalną twarz. Gdyby jednak napadłby mnie ten lęk psychotyczny i urojenia, to dopóki bym tego nie wyciszył w łóżku odczuwałbym wrażenia przedstawione na poniższym klipie. Zawsze się zastanawiam i mam opory, żeby komuś myśli samobójczych nie wywołać muzyką, albo w inny zły sposób złapać za serce, ale myślę że ten materiał przedstawia bliskie niektórym chorym psychicznie doznania, które mnie też nawiedzały:
Znalazłem to przypadkowo w necie. Podczas tych psychoz podobnie jak wypowiedź tego Pana nie docierały do mnie wypowiedzi ludzi wokół (gdyby ktoś powiedział np. "Ratunku!" możliwe, że bym nie załapał), lękliwie rozglądałem się po otoczeniu analizując intuicyjnie szczegóły, odczuwałem lęk psychotyczny i wyrzuty sumienia, urojenia. W centrum miasta bywało szczególnie nieprzyjemnie ze względu na tłum ludzi, zabudowę. Np. jak słyszałem sygnał ambulansu, który w pobliżu przejeżdżał, odpowiadałem sobie własnym głosem wbrew woli w myślach "Po pp po Ciebie przyjadą, jak rzucisz sz sz się z okna" (na co dzień się nie jąkam ;p). Albo szła matka z dzieckiem, dziecko kichnęło, mama powiedziała "na zdrowie". A ja w myślach do siebie "Do Ciebie e bie głupcze zawsze takie ee aluzje." Zawsze nad tym panowałem, tak że nawet po mnie nie było widać, co przeżywam w środku, ale cierpiałem dopóki się nie wyciszyłem w łóżku. I jak mi minęło, to znowu pozytywne myślenie "A to zwykła, głupia psychoza. Jadę jutro do kuzyna pograć w FIFĘ." Znów z entuzjazmem podejmowałem próbę aktywności i wyjścia z domu np. jechałem do miasta przejść się przez rynek albo galerię handlową pełną ludzi i wracałem autobusem do domu. A jak mnie złapała psychoza, to znów się zaklinałem że nie wyjdę z łóżka. Minęła i znów jakieś pozytywne działanie. Teraz też wychodzę jak tylko jest okazja, żeby kodować sobie w głowie że mam remisję. I wracam do domu z myślą "Uff, nie złapała mnie psychoza. A co jakby była?" Tak wygląda moje życie emocjonalne. Poza tym nie czuję nic, tylko pustkę i wspomnienia. Gdyby ta psychoza trwała cały czas i przeszła, to odżyłbym i nie popadłbym w nerwicę. Miała, czy ma jednak charakter napadowy, co ma plusy i minusy. W dniu wypisu na koniec jednego z pobytów źle się poczułem chociaż miałem 3 tygodnie remisji, wpadłem w panikę, ale nie dałem znać nikomu, bo już wszystko było przygotowane. Myślałem sobie "A co jak tu trafię po kilku dniach z powrotem?" Na szczęście w domu mi przeszło i później było OK. Co ciekawe gdy podejmowałem aktywność, nawet jeśli miałem psychozę i mi minęła, to we wspomnieniach na pierwszy plan nie wysuwał się lęk z urojeniami, tylko np. ładna dziewczyna przechodząca obok przystanku, czy bezchmurne niebo.
o wszystkim i nad wszystkim naraz panować i koło się zamyka.
Mam nerwicę i to nieziemską. Od pół wieku naukowcy, psychiatrzy, psycholodzy obserwują i badają ludzi psychicznie chorych pod względem leczenia farmakologicznego, więc nie mam zamiaru kłócić się z lekarzami o diagnozę. Na swój laicki sposób tłumaczę sobie to tak, że skoro nerwicę leczy się lekami przeciwdepresyjnymi działającymi na serotoninę, a schizofrenia w moim przypadku to taka nerwica z objawami psychotycznymi, to dlatego jestem leczony lekami przeciwpsychotycznymi działającymi na dopaminę i serotoninę włącznie, tak dwa w jednym.
Choć niepokojące są prądy, ból i drętwienie ciała które pojawia się okresowo szczególnie w nogach, to i tak nie jest źle, bo chyba mam remisję. Zawsze to "chyba" dołączam, bo mam świadomość możliwości nagłego powrotu tych napadów urojeń i leku. Czuwam cały czas na najgorsze i nie sposób tego zmienić. Taka reklama maszynki do golenia była "Masz jedną twarz, by powiedzieć światu wszystko." Teraz się dobrze żyje, bo od dłuższego czasu mam normalną twarz. Gdyby jednak napadłby mnie ten lęk psychotyczny i urojenia, to dopóki bym tego nie wyciszył w łóżku odczuwałbym wrażenia przedstawione na poniższym klipie. Zawsze się zastanawiam i mam opory, żeby komuś myśli samobójczych nie wywołać muzyką, albo w inny zły sposób złapać za serce, ale myślę że ten materiał przedstawia bliskie niektórym chorym psychicznie doznania, które mnie też nawiedzały:
Znalazłem to przypadkowo w necie. Podczas tych psychoz podobnie jak wypowiedź tego Pana nie docierały do mnie wypowiedzi ludzi wokół (gdyby ktoś powiedział np. "Ratunku!" możliwe, że bym nie załapał), lękliwie rozglądałem się po otoczeniu analizując intuicyjnie szczegóły, odczuwałem lęk psychotyczny i wyrzuty sumienia, urojenia. W centrum miasta bywało szczególnie nieprzyjemnie ze względu na tłum ludzi, zabudowę. Np. jak słyszałem sygnał ambulansu, który w pobliżu przejeżdżał, odpowiadałem sobie własnym głosem wbrew woli w myślach "Po pp po Ciebie przyjadą, jak rzucisz sz sz się z okna" (na co dzień się nie jąkam ;p). Albo szła matka z dzieckiem, dziecko kichnęło, mama powiedziała "na zdrowie". A ja w myślach do siebie "Do Ciebie e bie głupcze zawsze takie ee aluzje." Zawsze nad tym panowałem, tak że nawet po mnie nie było widać, co przeżywam w środku, ale cierpiałem dopóki się nie wyciszyłem w łóżku. I jak mi minęło, to znowu pozytywne myślenie "A to zwykła, głupia psychoza. Jadę jutro do kuzyna pograć w FIFĘ." Znów z entuzjazmem podejmowałem próbę aktywności i wyjścia z domu np. jechałem do miasta przejść się przez rynek albo galerię handlową pełną ludzi i wracałem autobusem do domu. A jak mnie złapała psychoza, to znów się zaklinałem że nie wyjdę z łóżka. Minęła i znów jakieś pozytywne działanie. Teraz też wychodzę jak tylko jest okazja, żeby kodować sobie w głowie że mam remisję. I wracam do domu z myślą "Uff, nie złapała mnie psychoza. A co jakby była?" Tak wygląda moje życie emocjonalne. Poza tym nie czuję nic, tylko pustkę i wspomnienia. Gdyby ta psychoza trwała cały czas i przeszła, to odżyłbym i nie popadłbym w nerwicę. Miała, czy ma jednak charakter napadowy, co ma plusy i minusy. W dniu wypisu na koniec jednego z pobytów źle się poczułem chociaż miałem 3 tygodnie remisji, wpadłem w panikę, ale nie dałem znać nikomu, bo już wszystko było przygotowane. Myślałem sobie "A co jak tu trafię po kilku dniach z powrotem?" Na szczęście w domu mi przeszło i później było OK. Co ciekawe gdy podejmowałem aktywność, nawet jeśli miałem psychozę i mi minęła, to we wspomnieniach na pierwszy plan nie wysuwał się lęk z urojeniami, tylko np. ładna dziewczyna przechodząca obok przystanku, czy bezchmurne niebo.
Ostatnio zmieniony ndz lip 12, 2015 12:29 am przez dark_knight, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
dark_knight rozumiem Cię po części. Ja w podstawówce byłem bardzo krzywdzony przez tak zwanych kolegów. Czasami myśle że jakbym się cofnął w czasie to bym obił gęby kilku moim kolegom. Ale ja wtedy byłem zbyt lękliwym dzieckiem by to zrobić i zbyt nie dojrzałym emocjonalnie.
To co masz moim zdaniem to schizofrenia. Ale cóż... czasu sie nie zatrzyma... trzeba tylko teraz wykazać się inteligencją, przetrawić to co było i żyć dalej! Nie popełniać tych samych błędów co kiedyś. Ja i tak teraz już nikomu nie dołożę w gębę, bo miałem poważną operacje. Ale najwazniejsze to być opanowanym i dokladnie przeanalizować sytuacje. Nie reagowac zbytnią agresją. Agresja wydaje się czasem dobrym wyjściem, ale teraz już jestesmy dorośli! Juz nie jestesmy dziecmi. Świat dorosłych, kulturalnych ludzi jest inny, chce w to wierzyć.
Pozdrawiam.
To co masz moim zdaniem to schizofrenia. Ale cóż... czasu sie nie zatrzyma... trzeba tylko teraz wykazać się inteligencją, przetrawić to co było i żyć dalej! Nie popełniać tych samych błędów co kiedyś. Ja i tak teraz już nikomu nie dołożę w gębę, bo miałem poważną operacje. Ale najwazniejsze to być opanowanym i dokladnie przeanalizować sytuacje. Nie reagowac zbytnią agresją. Agresja wydaje się czasem dobrym wyjściem, ale teraz już jestesmy dorośli! Juz nie jestesmy dziecmi. Świat dorosłych, kulturalnych ludzi jest inny, chce w to wierzyć.
Pozdrawiam.
"Żyjemy w świecie przyjemności pozbawionych radości"
"Nie widzę gwiazd, lecz muszę trwać"
"Nie widzę gwiazd, lecz muszę trwać"
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
To było tak, że w 2 klasie gimnazjum nasz błyskotliwy dyrektor postanowił umieścić w niej 5 spadowiczów, którzy nie zaliczyli roku szkolnego, zachowując w porządku pozostałe klasy. Po krótkim czasie klasa podzieliła się na grupy, a każdy zaczął buchać chamstwem i głupotą, podejrzewam by się przypodobać starszym rówieśnikom, w tym koleżankom które obecnie wychowują dzieci bez ojców. Ja miałem chorą ambicję, by mieć dobre wyniki w nauce i czułem się jak owca wśród wilków. Dało się wytrzymać. Miałem kilku kolegów normalnych kolegów w klasie, ale Ci też czuli we mnie to COŚ negatywnego o czym wcześniej pisałem. Mogło być gorzej. Mogła rozkręcić się gangsterka, narkotyki, wyłudzanie pieniędzy, bo różnie to w szkole bywa. Ale tak jak mówisz, to już przeszłość, dzieciństwo. Patologię patologią zwalczyć można myślę na krótką metę. Potem rodzi się jeszcze większa patologia. Najlepiej było się przenieść do innej klasy, czy szkoły, porozmawiać z wychowawcą, rodzicami, a nie być głupcem i stać jak ta owca niema wobec strzygących ją. Ja nigdy nikogo nie skrzywdziłbym, chyba że w przemyślany sposób za zgodą autorytetu i dla dobra sprawy. To tylko jeden z kamyków w bucie, z jakim szedłem przez okres dorastania. Miałem ich kilka, ale to nie miejsce, żeby tu o nich pisać.
W tej chorobie najgorsze jest to, że nie nic nie jest stabilne. Ani poprawa, ani pogorszenie. Jak się źle czujesz, to nie wiesz czy to już apogeum tego co Cię czeka, czy nie. Nie wiesz, czy wytrzymasz, czy trafisz do szpitala. A jak masz remisję, to też nie jesteś pewny, czy będzie trwała wiecznie. Niektóre stany były dla mnie traumatyczne i boję się ich jak ognia. Mam też w świadomość, że nawet w szpitalu nie znajdą na to środka. Wolę cierpieć w domu. Mam taką nerwicę, że nawet jak się kładę spać to wspominam te traumatyczne stany i jakbym na nie oczekiwał, ale nie nadchodzą.
Leczę się teraz od dłuższego czasu u lekarza, który nie skierował mnie do szpitala, bo wie jak tam jest. Przeciągnął mnie przez wszystkie leki w warunkach ambulatoryjnych i nie boi się stosować wysokich dawek. Za to go cenię. Z drugiej strony zastanawiam się, czy tych leków nie odstawić, bo fakt jest taki, że za pierwszym razem do szpitala trafiłem z depresją, a po otrzymaniu tam przeciw psychotycznych leków w wysokich dawkach wyszedłem ze schizofrenią, otępiały, zgaszony uczuciowo i emocjonalnie. Taki pozostałem do teraz. Już chyba do końca życia nie przeżyję wiosny, filmu w kinie, spaceru w górach, zjazdu na nartach jak normalny człowiek, bardziej jak maszyna i raczej obwiniam za to leki a nie chorobę.
Ale i tak ich nie odstawię, bo będzie niemała presja ze strony otoczenia, duże ryzyko i cienki lód.
W tej chorobie najgorsze jest to, że nie nic nie jest stabilne. Ani poprawa, ani pogorszenie. Jak się źle czujesz, to nie wiesz czy to już apogeum tego co Cię czeka, czy nie. Nie wiesz, czy wytrzymasz, czy trafisz do szpitala. A jak masz remisję, to też nie jesteś pewny, czy będzie trwała wiecznie. Niektóre stany były dla mnie traumatyczne i boję się ich jak ognia. Mam też w świadomość, że nawet w szpitalu nie znajdą na to środka. Wolę cierpieć w domu. Mam taką nerwicę, że nawet jak się kładę spać to wspominam te traumatyczne stany i jakbym na nie oczekiwał, ale nie nadchodzą.
Leczę się teraz od dłuższego czasu u lekarza, który nie skierował mnie do szpitala, bo wie jak tam jest. Przeciągnął mnie przez wszystkie leki w warunkach ambulatoryjnych i nie boi się stosować wysokich dawek. Za to go cenię. Z drugiej strony zastanawiam się, czy tych leków nie odstawić, bo fakt jest taki, że za pierwszym razem do szpitala trafiłem z depresją, a po otrzymaniu tam przeciw psychotycznych leków w wysokich dawkach wyszedłem ze schizofrenią, otępiały, zgaszony uczuciowo i emocjonalnie. Taki pozostałem do teraz. Już chyba do końca życia nie przeżyję wiosny, filmu w kinie, spaceru w górach, zjazdu na nartach jak normalny człowiek, bardziej jak maszyna i raczej obwiniam za to leki a nie chorobę.
Ale i tak ich nie odstawię, bo będzie niemała presja ze strony otoczenia, duże ryzyko i cienki lód.
Ostatnio zmieniony ndz lip 12, 2015 12:33 am przez dark_knight, łącznie zmieniany 1 raz.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Jakoś żyję. Po Rispolepcie, Trilafonie i Solianie znów czułem się fatalnie (zresztą jak po innych mocnych lekach). Miałem psychozy z lękiem i urojeniami, pobudzenia i somatyczne doznania, że ciężko było wytrzymać. Dobrze, że moja lekarka jest "elastyczna" i daje mi to, o co poproszę, bo już wszystkie leki miałem i wiem jak było. W sumie co może innego zrobić. Wiem, że są lekarze którzy elastyczni nie są i kazaliby mi zażywać taki Solian ażbym nie wytrzymał i zgłosił się do szpitala, a oni mieliby mnie z głowy. Teraz od 3 tygodni zażywam Perazynę i czuję się w miarę dobrze. Nie boję się wychodzić z domu, wręcz szukam okazji do wyjścia, ale zawsze jest obawa przed psychozą. Normalny to ja nigdy nie będę. Psychozy (lęk z urojeniami) są lżejsze, przychodzą rzadko i trwają nie więcej niż kilka sekund, a to jest sukces. Nie chcę zapeszać. Niestety boli mnie głowa i mam parestezje w całym ciele, lecz są w granicach tolerancji. Drętwieje mi twarz, przegrzewa się skóra. Cały czas jestem poddenerwowany, mam upośledzoną pamięć i koncentrację. Nic do mnie nie dociera.. i tak by można długo opowiadać, ale pisałem już o tym w poprzednich postach. Tak jak jest na dzień dzisiejszy mogłoby być zawsze, choć i tak byłoby ciężko, ale wiem że bywało gorzej. Jakbym miał gwarancję, że mi się nie pogorszy to zrobiłbym sobie kurs na wózki widłowe i poszedłbym do pracy. Zamiast tego wybieram się na oddział dzienny i tak mam obawy wielkie. Na Perazynie czuję się (?) chyba dobrze, jak na Ketrelu, z tym że nie kręci mi się w głowie i nie robi mi się niedobrze, tak więc nie muszę leżeć 2 godziny po zażyciu rano i wieczorem i wiercić się w kościele. Czarno widzę moją przyszłość. Ja nawet do sprzątania pokoju zmuszam się, taki jestem słaby. Zapomniałem ortografię, tabliczkę mnożenia, pod tym względem jest fatalnie. Zaczynam myśleć analitycznie i gdy przechodzę do drugiego punktu zapominam o pierwszym. Jak mnie olśni i wpadnę na jakiś pomysł, to automatycznie pojawia się pustka w głowie i nie pamiętam co wymyśliłem. Chętnie zrobiłbym sobie rezonans magnetyczny głowy i kręgosłupa. Mam świadomość, że w każdej chwili może być ze mną bardzo źle. Choćby minął rok, dwa, to i tak do końca życia będę tak myślał, czego zmienić nie potrafię 

Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
.
Ostatnio zmieniony śr wrz 10, 2014 12:26 am przez Agata M, łącznie zmieniany 1 raz.
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Dark Knight
Pewnie to co teraz napisze spotka się z wielostronną krytyką, ale co tam, to tylko forum.Wierz albo nie, ale ja wiem co mówie. I wiem i wierze w jedno że leki należy przyjmować w jak najmniej inwazyjnych dawkach albo wcale. Mówie w szczególności o takich lekach które przyjmujesz, ja wszytkie te leki również zazywalam i czułam sie na nich jak zombie, bez przerwy spalam i bylam otepiala. Jak widzę leki te ci wiele nie pomagają. Ja ponad pól roku nie przyjmuje leków. Wczesniej studia przerywalam 3 razy, teraz w wieku 25 lat koncze licencjat, cieżki kierunek, trzeba miec sprawny umysl, wiem jedno ze na lekach bym tego nie zrobila. To co opisujesz bardziej mi wyglada na nerwice niz na schizofrenie, tez mam dużą nerwowość, lęki i mam okropną dd z ktorą czasem nie potrafie zyć i mam ochote umrzec, mam labilnośc nastrojów i czasem dziecinne zachowanie ale zaakceptowałam to i uważam sie za lepsza niz wiele innych ludzi. Najlepszym psychoterapeuta jestes sam dla siebie lub osoba ktora cie rozumie wysłucha poradzi, kocha, mowie tutaj o bliskiej osobie np mama babcia dziewczyna to jest najlepsza psychoterapia. Ja raz dalam sie naciac na kase przez jakiegos idiote, kazał sobie placic 100 zl za godzine i obiecywal ze mnie wyleczy, mowil ze mam nerwice i ja leczy sie psychoterapia, po czym stwierdzil ze jednak to schizofrenia i muszę przyjmowac leki.To co napisalam potwierdzil także lekarz, w moich oczach dobry lekarz a nie tak jak wiekszośc konował. Na potwierdzenie tego ze oni nie mają racji znam kilka przypadków ze mozna zyć bez leków, schiza to nie wyrok dozywotniego łykania lekow( niszczace watrobe zoładek) trzeba zrozumiec swoją chorobę i starac sie nie zwariować w tym świecie. Pozdrawiam i trzymam kciuki:)
Pewnie to co teraz napisze spotka się z wielostronną krytyką, ale co tam, to tylko forum.Wierz albo nie, ale ja wiem co mówie. I wiem i wierze w jedno że leki należy przyjmować w jak najmniej inwazyjnych dawkach albo wcale. Mówie w szczególności o takich lekach które przyjmujesz, ja wszytkie te leki również zazywalam i czułam sie na nich jak zombie, bez przerwy spalam i bylam otepiala. Jak widzę leki te ci wiele nie pomagają. Ja ponad pól roku nie przyjmuje leków. Wczesniej studia przerywalam 3 razy, teraz w wieku 25 lat koncze licencjat, cieżki kierunek, trzeba miec sprawny umysl, wiem jedno ze na lekach bym tego nie zrobila. To co opisujesz bardziej mi wyglada na nerwice niz na schizofrenie, tez mam dużą nerwowość, lęki i mam okropną dd z ktorą czasem nie potrafie zyć i mam ochote umrzec, mam labilnośc nastrojów i czasem dziecinne zachowanie ale zaakceptowałam to i uważam sie za lepsza niz wiele innych ludzi. Najlepszym psychoterapeuta jestes sam dla siebie lub osoba ktora cie rozumie wysłucha poradzi, kocha, mowie tutaj o bliskiej osobie np mama babcia dziewczyna to jest najlepsza psychoterapia. Ja raz dalam sie naciac na kase przez jakiegos idiote, kazał sobie placic 100 zl za godzine i obiecywal ze mnie wyleczy, mowil ze mam nerwice i ja leczy sie psychoterapia, po czym stwierdzil ze jednak to schizofrenia i muszę przyjmowac leki.To co napisalam potwierdzil także lekarz, w moich oczach dobry lekarz a nie tak jak wiekszośc konował. Na potwierdzenie tego ze oni nie mają racji znam kilka przypadków ze mozna zyć bez leków, schiza to nie wyrok dozywotniego łykania lekow( niszczace watrobe zoładek) trzeba zrozumiec swoją chorobę i starac sie nie zwariować w tym świecie. Pozdrawiam i trzymam kciuki:)
- zbyszek
- admin
- Posty: 8034
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
To prawda, ale jeśli alternatywą jest stan ostry psychozy to ja dziękuje. A każdy stan ostry to jak złamanie w tym samym miejscu - szansa, że się prawidłowo zrośnie za każdym złamaniem drastycznie mniejsza.paulina pisze:... należy przyjmować w jak najmniej inwazyjnych dawkach albo wcale. ... czułam sie na nich jak zombie, bez przerwy spalam i bylam otepiala. Jak widzę leki te ci wiele nie pomagają.
To nieprawda. Zapewne są i naciągacze, także jest prawdą, że dobre otoczenie, przyjaciele, etc. bardzo dużo daje, lecz nie skorzystać z pomocy dobrego specjalisty bywa głupotą.paulina pisze:... Najlepszym psychoterapeuta jesteś sam dla siebie
99 % procent społeczeństwa tak żyje. Ja jednak należę raczej do tego jednego procenta, choć teraz wiele już się poprawiło - w moim przypadku dzięki psychoterapii.paulina pisze:... znam kilka przypadków ze mozna zyć bez leków ...
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Uważam że mam nieszablonową chorobę umysłową i nie jest to schizofrenia tylko "coś" innego. Ale jak wytłumaczyć to lekarzowi po tym wszystkim co mówiłem na wizytach o tych urojeniach itd. A może był to lęk bez urojeń, albo urojenia bez lęku a ja to inaczej nazwałem.. a może mam guza mózgu.. a może te parestezje to napady padaczkowe.. a może leki mi szkodzą.. a może mam nieprawidłową diagnozę i lekarzom głupio to zmienić..
- zbyszek
- admin
- Posty: 8034
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Nie, nie podejrzewaj tego, że coś im będzie głupio. Według mnie nigdzie się nie wyprowadzaj, tylko rób swoje.dark_knight pisze:... lekarzom głupio to zmienić..
- Maca
- zaufany użytkownik
- Posty: 665
- Rejestracja: czw gru 25, 2008 4:42 pm
- Status: Grafik
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Stara Miłosna
- Kontakt:
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Czytam o Twojej chorobie i naprawdę szczerze Ci współczuję. Pojawiają mi się wręcz myśli jak lekka i łatwa w przebiegu jest moja schizofrenia, ale to i tak nie poprawi Ci nastroju
Tu się zgodzę, że Twoja choroba jest inna niż wszystkie, częściowo przypomina schizę, częściowo to jakaś nerwica, i znowu - marna pociecha
Nie wiem co Ci radzić, zupełnie się na tym nie znam, powiem tylko TRZYMAJ SIĘ, medycyna robi stałe postępy, psychiatria rozwija się zastraszająco, masz zawsze szansę na polepszenie zdrowia.


Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Napiszę krótko co o tym myślę. Ostrzegam, że może to trochę zaboleć. Czujesz się zazdrosny i dlatego wylewasz tutaj swoje żale. Uważasz siebie za bardzo inteligentnego, wrażliwego i wartościowego człowieka, dlatego tym bardziej boli cię, że ludzie nie poświęcają tobie tyle uwagi, na ile uważasz, że zasługujesz. Chcesz, żeby ktoś cię dostrzegł, docenił, podziwiał, a może nawet właśnie tobie zazdrościł. Uważasz się za lepszego od innych, być może twoje przeżycia są dla ciebie powodem do dumy. W głębi serca nie chcesz wyzdrowieć, aby dalej szczycić się przed sobą i przed innymi, jak bardzo cierpisz. Przemyśl to sobie.
- Słonecznik1
- bywalec
- Posty: 7235
- Rejestracja: czw sie 16, 2012 9:13 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
trzymaj sie Dark Knight, musisz znaleźć jakis kkontakt z ludzmi,a moze tak, wolontariat,spotkania osobami chorymi,zdrowe tez Ci,Wam napewno poświęcą czas tylko trzeba takie osoby poznać.Są ludzie i ludzie, jeden sie z tobą podzieli ostatnim kęsem a inny ci zabierze choc sam ma wiele.
Pozdrawiam was anioły.
Pozdrawiam was anioły.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Możliwe, że coś w tym jest. Od czasów przedszkola gdy byłem wpatrzony w dorosłych rodziców, drażniły mnie dziecięce zachowania kolegów. Czułem się dojrzalszy o nich do czasu, aż oni stali się dojrzalsi ode mnie. Wtedy uświadomiłem sobie, że nie opłacało się być pokorną, grzeczną marionetką, tylko żyć zgodnie z tym, co mówi natura. Nieźle mnie to poharatało. Czasem w mojej wyobraźni pojawia się scena, gdzie późnym jesiennym popołudniem, gdy wieje wiatr i pada deszcz, a noc się zbliża, jestem przywiązany nago do drzewa, a z ciepłego domu wygląda rodzina i współczuje mi, wierzy, że dotrwam do wiosny. Czasem wyobrażam sobie, że wieczorem ktoś zamyka mnie z tatą na ogrodzonym nieużytku i każe nam do rana zbudować dom w skali 1:1, identyczny do tego, który mamy. Mamy wybudować go w ciągu nocy i ma być identyczny. Każdy drobiazg ma mieć swoje miejsce. Mamy stworzyć komputer, leki, przyprawy, mydło, meble, rowery itd. z niczego - tzn. z połamanych patyków, błota, kretówek, krzaków. Gdy łapał mnie lęk zwykle powracałem do tego wyobrażenia, czułem że muszę być twardy jak stal i wykazać więcej, niż człowiek może. Wyobrażałem sobie poranek, gdy wszystko zostaje oświetlone, efekt mojej pracy, wszystko wręcz przeźroczyste dla innych, którzy obserwują mnie ze wszystkich stron świata.faods pisze:Napiszę krótko co o tym myślę. Ostrzegam, że może to trochę zaboleć. Czujesz się zazdrosny i dlatego wylewasz tutaj swoje żale. Uważasz siebie za bardzo inteligentnego, wrażliwego i wartościowego człowieka, dlatego tym bardziej boli cię, że ludzie nie poświęcają tobie tyle uwagi, na ile uważasz, że zasługujesz. Chcesz, żeby ktoś cię dostrzegł, docenił, podziwiał, a może nawet właśnie tobie zazdrościł. Uważasz się za lepszego od innych, być może twoje przeżycia są dla ciebie powodem do dumy. W głębi serca nie chcesz wyzdrowieć, aby dalej szczycić się przed sobą i przed innymi, jak bardzo cierpisz. Przemyśl to sobie.
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Widzę, że ostatni post pojawił się w sierpniu 2012, zatem napiszę co u mnie. Choroba ustabilizowała się. Od sierpnia 2012 do lutego 2013 zaliczyłem dwa pobyty/terapie na oddziale dziennym w Rzeszowie. Od półtora roku jestem na 300 mg Perazyny, 1000 Depakiny i 75 mg Amitryptyliny i mam stłumione objawy pozytywne. Dostałem palec od Boga i ręki szarpał nie będę. To mi wystarczy do godnego życia, choć objawy negatywne (senność, apatia, dekoncentracja, słabe zapamiętywanie itd.) są na wysokim poziomie. Wyrobiłem sobie umiarkowany stopień niepełnosprawności. Pracowałem tak długo, jak mogłem. Rzuciłem pracę, bo wysiadałem powoli, czułem wodospad w ciągu dalszym ku chorobie. Teraz idę na oddział dzienny, a potem znów popatrzę za jakąś pracą choćby na pół etatu. Cieszę się, że to piekło ucichło 

Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Zdaję sobię sprawę, że powoli, ale wracaj do zdrowia 

Ostatnio zmieniony pn gru 02, 2013 4:19 pm przez lawenda, łącznie zmieniany 1 raz.
- aux03ster03
- zaufany użytkownik
- Posty: 909
- Rejestracja: ndz sie 19, 2012 8:46 pm
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: 0x00000
- Kontakt:
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
a ja pare osob napażam w myslach po gębie :>Jatotetamen pisze:Skoro to ''co sądzicie'' to powiem ci tak. Zacznij myśleć ze masz prawo być jaki chcesz!! nawet zły!! bo powiedzmy sobie szczerze świat jest zły i albo przyjmujesz na klate swoje paranoje albo się chowasz tam gdzie twoja podświadomość i tak Cię znajdzie. Walcz jak umiesz! Wiem co to jest psychoza, ja miałem taką ze mnie ktoś bił po twarzy pięścią, czy bił jakimś ostrym narzędziem w mój umysł czy tez dusze. Ból jest realny jak najbardziej, to jest coś co się pamięta długo. Ja jestem już chory od 8 lat i jestem w remisji, biore cały czas leki tzn Abilify. Nie wiem może moja choroba nie była tak ostra i moje epizody tak długie żeby teraz radzić ci ogień zwalczać ogniem. Ja jestem za wolnością słowa i myśli zresztą Ty napewno. Strach ma wielkie oczy, niemożna skrzywdzić kogoś złymi myślami a jeżeli tak to wyceluj w to co cię boli i niech Bóg ma w opiece cały świat , bo zemsta twoja może być sroga. Z góry sorry za ubogość wypowiedzi życzę przełomu!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! btw czy ktoś pamięta jeszcze ''Jestem Bogiem''
swap = 0x0, offs = 0x191f6c8, subbeg = 0x0, sublen = 0, prelen = 1, precomp = 0x18fb870 "0)",
wrapped = 0x18fb868 "(?-xism:0)", wraplen = 10, seen_evals = 0, paren_names = 0x0, refcnt = 1}
wrapped = 0x18fb868 "(?-xism:0)", wraplen = 10, seen_evals = 0, paren_names = 0x0, refcnt = 1}
-
- zarejestrowany użytkownik
- Posty: 13
- Rejestracja: czw cze 23, 2011 8:36 pm
- płeć: mężczyzna
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Witam wszystkich po paru latach ciszy. Chciałbym napisać co u mnie pokrótce.
Ci, którzy czytali kiedyś ten wątek wiedzą, że było beznadziejnie i bez perspektywy na poprawę. Jednak udało mi się, gdyż w sumie od 2012 roku mam remisję -nie mam objawów wytwórczych tzn. lęków, urojeń i parestezji. Żyję w spokoju, pracuję, podtrzymuję skromne znajomości i cieszę się każdym kolejnym dniem.
Wiedząc, jak czuje się człowiek zdrowy (bo przecież kiedyś taki byłem) największą stratą jest dla mnie wiedza którą miałem, wigor, kolorowe patrzenie na świat i bogactwo uczuć, doznań, skojarzeń i myśli. Na skutek choroby i ciągle przeciążonego umysłu albo na skutek ciągłego przyjmowania leków w dużych dawkach straciłem to wszystko bezpowrotnie.
Wiem, że będąc w chorobie nie myśli się pozytywnie, jest napięcie, jest lęk, są czarne myśli, chęć płaczu i urojenia. Wszystkim życzę nadziei i pokory w gehennie jaką jest ostra psychoza, bo po każdej burzy wychodzi słońce. Dziękuję za wsparcie i pozdrawiam. Darkknight.
Ci, którzy czytali kiedyś ten wątek wiedzą, że było beznadziejnie i bez perspektywy na poprawę. Jednak udało mi się, gdyż w sumie od 2012 roku mam remisję -nie mam objawów wytwórczych tzn. lęków, urojeń i parestezji. Żyję w spokoju, pracuję, podtrzymuję skromne znajomości i cieszę się każdym kolejnym dniem.
Wiedząc, jak czuje się człowiek zdrowy (bo przecież kiedyś taki byłem) największą stratą jest dla mnie wiedza którą miałem, wigor, kolorowe patrzenie na świat i bogactwo uczuć, doznań, skojarzeń i myśli. Na skutek choroby i ciągle przeciążonego umysłu albo na skutek ciągłego przyjmowania leków w dużych dawkach straciłem to wszystko bezpowrotnie.
Wiem, że będąc w chorobie nie myśli się pozytywnie, jest napięcie, jest lęk, są czarne myśli, chęć płaczu i urojenia. Wszystkim życzę nadziei i pokory w gehennie jaką jest ostra psychoza, bo po każdej burzy wychodzi słońce. Dziękuję za wsparcie i pozdrawiam. Darkknight.
- netka
- zaufany użytkownik
- Posty: 146
- Rejestracja: czw kwie 27, 2006 6:17 pm
- Status: analityk internetowy
- Lokalizacja: Wonderland
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Cieszę się, że piszesz tak z perspektywy czasu. Że jakoś Ci się układa i w miarę jesteś z tego zadowolony. Ja co prawda też od 2008 roku jestem w remisji (Ty od 2012) i także pracuję, ale wyizolowałam się całkowicie. Nawet domowników trzymam na dystans. Z jednej strony chciałabym móc coś czuć, zakochać się, stworzyć związek z drugiej strony to uswiadamiam sobie, że aby kogoś pokochać to muszę najpierw siebie pokochać. Na pierwszy rzut oka widać, że wszystko ze mną ok, ale w środku jestem JEDNĄ WIELKĄ PUSTYNIĄ. Tym bardziej cieszy mnie fakt, że u Ciebie w miarę ok. Ja jestem sĺomianą kuł niezdolną do jakichkolwiek dobrych uczuć.
"Idź własną drogą, Bo w tym cały sens istnienia, Żeby umieć żyć, Bez znieczulenia, Bez niepotrzebnych niespełnienia, Myśli złych..." [Dżem-Do kołyski]
- zbyszek
- admin
- Posty: 8034
- Rejestracja: ndz lut 02, 2003 1:24 am
- Status: webmaster
- płeć: mężczyzna
- Lokalizacja: Warszawa
- Kontakt:
Re: schizofrenia paranoidalna - moja historia - co sądzicie
Siedź sobie spokojnie i przesypuj piasek. Jak będziesz go obserwować dużo się wydarzy, ale nie przerywaj przesypywania.netka pisze:... zakochać się, stworzyć zw. ... JEDNĄ WIELKĄ PUSTYNIĄ. ..