
Przypomniała mi się natomiast historia o tym, jak niezwykły to album (jak zresztą cały duet):
źródło:Nieistniejący już KLF był jednym z najbardziej kontrowersyjnych duetów, jakie wydała brytyjska ziemia. Bill Drummond i Jimmy Cauty całkiem przypadkowo wydali w 1990 r. kamień milowy w postaci albumu „Chill Out”, niejako rzucając podwaliny pod osobny rozdział w historii nie tylko elektroniki, ale i popkultury. Swobodne podejście do różnorodnego samplingu (beczenie owiec, bicie dzwonów, kaznodziejskie mowy, zaśpiewy mnichów, fragmenty utworów Elvisa Presleya, Pink Floyd i Briana Eno i kto wie, co jeszcze) zaowocowało udaną fuzją zupełnie nowej, jak na tamte czasy, muzyki, która dała dobry przykład całym pokoleniom twórców.
Podobno z uwagi na prawne zatargi z właścicielami praw autorskich do wykorzystanych sampli, „Chill Out” jest dziś praktycznie nieosiągalny na fizycznym nośniku. Sami Drummond i Cauty, jako urodzone zgrywusy, nic sobie z tego nie robili. Podczas wręczania Brit Awards, panowie ostrzelali publiczność z zabawkowych karabinów, a do sali bankietowej podrzucili truchło owcy. Niejakiej Rachel Whiteread, alternatywnej artystce, podarowali nagrodę 40 tysięcy funtów za najgorsze dzieło sztuki, podwajając tym samym sumę, którą dostała ona od prestiżowej fundacji Turnera. Najbardziej niewiarygodną historią na temat KLF jest jednak ta o happeningu urządzonym na szkockiej wyspie Jura, gdzie duet własnoręcznie spalił zarobiony przez siebie milion funtów. Biorąc to wszystko pod uwagę, rozpad zespołu był tylko kwestią czasu i ostatecznie nastąpił w 1992 roku.
http://www.nowamuzyka.pl/2010/09/20/Oso ... i-czesc-1/