JudasHonor pisze:Z Twojej wypowiedzi wnioskuję ogromne zaangażowanie w życie Twojego partnera. Poświęcasz mnóstwo uwagi jego zdrowiu, zachowaniu, żyjesz tym, troszczysz się, bierzesz za niego odpowiedzialność. A związek dwojga ludzi to nie nie jest ciągłe zamartwianie się o stan zdrowia, humory drugiego partnera. Bo każdy z nas posiada jakąś dawkę altruizmu, współczucia, ale ciągła troska, ratowanie z opresji nie jest związkiem dwóch dojrzałych dorosłych ludzi. Takie relacje występują między matką a całkowicie zależnym niemowlakiem.
To co teraz powiem może wielu ludziom się nie podobać ale niestety taka jest rzeczywistość. Postaw sobie granice do której zamierzasz opiekować się partnerem. A gdy te granice zostaną przekroczone porzuć partnera w imię wspólnego dobra. Nie mów mu nic o swoich zamiarach, bo może to spowodować jego ból nad którym będziesz się litować. Porozmawiaj o tym z osobą zaufaną, rodzicami, dobrą kumpelą.
Podsumowując. Z tego co piszesz to Twoje relacje przypominają stosunki "pacjent - osobisty psychoterapeuta". On jest chory a Ty go kurujesz. A ta relacja ma wyglądać tak "partner - partner".
Być może, póki co, Twój partner nie ma możliwości tworzenia normalnego/zdrowego związku, niestety.
Cześć,jestem Ale.Od niedawna na forum.Wydaje mi się,że czytając
historie,wypowiedzi ludzi rozumiem lepiej co dzieje się z moim chłopakiem.Przeczytałam właśnie Twój wpis z 2011 roku i mam mętlik w głowie.Tyle razy myślałam sobie odejdę,po co mi to?By za chwilę strofować siebie samą, jak mogę? Kocham,a On jest chory.To minie,będzie jak dawniej.Nie jestem kobietą,kochanką,dziewczyną...Jestem matką,sprzątaczką,praczka,kucharką,"psychoterapeutką" i diabli wiedzą czym jeszcze.Przestałam myśleć o sobie,nieistotne jest co czuję,czego pragnę,liczy się tylko ON.Jego potrzeby,nastroje.Bierze,tylko bierze...Nie mam ochoty, to jest jego sposób na załatwianie moich próśb, najczęściej.Pogubiłam się co jest wynikiem choroby,brania leków,a gdzie się zaczyna On prawdziwy? Coraz mniej myśli o mnie.Boże! to ja sama obsadziłam się w tej roli. Ze strachu,że jak będę inna,odejdzie (jest apatyczny,niby mu bardzo zależy,a przecież tak mało robi,żebym była szczęśliwa).Zdałam sobie właśnie sprawę z tego,że gdzieś tam głęboko jest ukryte czekanie na pretekst,żebym mogła się "uwolnić".Tak bardzo go kocham,ale wbrew sobie myślę,że gdyby zrobił "coś " ,co dałoby mi powód do odejścia,chyba chciałabym.Porozmawiaj ze mną,proszę!Boli mnie ciało,dusza...Jestem zmęczona:(
Szacunek budzi nie to,co przyjmujesz,a to czego odmawiasz.